Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech pani napisze na skrawku papieru i odda dozorcy, — zaproponował głos z parteru. — My już dopilnujemy, żeby oddał kartkę we właściwe ręce.
— Czyż mogę nie puścić matki do umierającego dziecka, — rozmyślał dozorca. — Nie, to byłoby nieludzkie.
— Bynajmniej, — nalegał głos z parteru, — przynajmniej w tym wypadku. Biedne dziecko zachorowało właśnie od ciągłego gadania.
Dozorca nie chciał nas posłuchać. Mimo głośnych protestów całego teatru, otworzył drzwi więzienia. Bohaterka rozmawiała z dzieckiem przez całe pięć minut, poczem chłopiec umarł.
— Ach, on umarł! — krzyknęła rodzicielka w śmiertelnym przestrachu.
— A to szczęśliwiec! — odpowiedziała niemiłosierna publiczność.
Niekiedy krytyka galerji przybierała formę uwag jednego gentlemana do drugiego. Pewnego razu słuchaliśmy sztuki, w której cała akcja składała się z dyalogów, w dodatku wcale niezajmujących. Naraz, w czasie jakiejś przenudnej rozmowy na scenie, w teatrze rozległ się głośny szept.
— Jimm!
— A co?
— Obudź mnie, jak sztuka się rozpocznie.
A potem, odgłos podobny do chrapania.
Po chwili słychać było drugi głos:
— Sammy!
Pierwszy udał, że się budzi.