nia się o światowe sukcesy, abyś namiętności swoje i apetyty porzucił dla wyższych, szlachetniejszych dążeń.
— Ależ pani się myli, droga lady, — odpowiada dyletant. — Mam wielu przyjaciół, którzy znają się na sztuce, a jednak nie płacą za to takiej ceny. W mieszkaniach mają pełno pięknych obrazów, szafy — nabite najświeższemi i najbardziej cenionemi utworami, nokturny i symfonje nie przedstawiają dla nich żadnych tajemnic. I równocześnie są bogaci, lubią zbytek, podążają za modą. Powiększają wciąż swoje kapitały, a towarzystwo i zabawa — to raj dla nich. Czy nie mógłbym żyć tak samo?
— Nie handluję małpiemi sztukami, — odpowiada chłodno natura. — Kultura pańskich przyjaciół — to tylko fałsz, udanie, przemijająca moda; rozmowy ich podobne są do gadania papugi. Tak, możesz pan za pieniądze kupić taką kulturę, nawet dość tanio, ale lepiej, doprawdy, żebyś zaczął grać w kręgle; dałoby ci to większe zadowolenie. Moje towary są całkiem innego rodzaju. Obawiam się, że oboje tracimy czas napróżno.
Potem przychodzi młodzieniec i czerwieniejąc się, prosi o miłość. Stare serce matki natury wyrywa się wprost ku niemu. Ona tak lubi sprzedawać ten towar, kocha też tych, co przychodzą go kupić. Przechyla się przez ladę i mówi, że ma to właśnie, czego mu trzeba. Drżąc ze wzruszenia, młodzieniec zapytuje o cenę.
Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.