Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/187

Ta strona została skorygowana.



Okrągła cela na zamkowej wieży. Ściany z kamienia — szare, powała na ciężkiem belkowaniu wsparta. Jedno wązkie, kształtem strzelnicy do podłogi sięgające, zardzewiałą i uszkodzoną kratą zamknięte okienko w murze. Kraty czepia się bluszcz, pnący się zewnątrz po wieży. Pod ścianą tapczan; nieopodal krzyż, pod nim, na oparciu klęcznika, płonący kaganek. Drzwi małe, kute żelazem. — Noc się ma ku końcu; światło zachodzącego księżyca pada przez kraty okna.
MARUNA,
szarym płaszczem odziana, siedzi w półśnie na tapczanie. Głowa o mur oparta, ręce bezwładnie opuszczone po bokach. Blask miesięczny pada jej na twarz... Uśmiecha się przez sen, pierś wznosi się jej w głębokiem westchnieniu, usta drgnęły — zaczyna mówić:

Ty przy mnie? Całuj, całuj jeszcze... Twojam!
Pachną te kwiaty...

GŁOS ZA OKNEM — daleki:

Ijola!