Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/19

Ta strona została skorygowana.
ARNO
pogląda z wahaniem na niego, potem na posąg.

Nie, — to niemożliwe,
ale...

WALA.

Wiec czego? Puszczaj mnie do licha!
Tutaj się lękiem i smętkiem oddycha!
Ja — by żyć — muszę mieć słońce nad głową,
lasy i wichry... — A ty gnij tu sobie,
kiedy ci dobrze! Ciesz się widzeniami,
któremi szatan twoje oczy mami!

Wybiega.
ARNO
po wyjściu jego stoi przez pewien czas, jakby niepewny, co począć — w głębokiej zadumie. Nagle wznosi głowę, jakby myśl go jakaś uderzyła — i powtarza z przerażeniem

Szatan...?

Po chwili wstrząsa głową i uśmiecha się. — Wolnym krokiem podchodzi ku oknu, siada na brzegu ławy, i — naprzód pochylony — wyciągnąwszy rękę, odsłania nieco płótna, okrywającego figurę i wpatruje się w nią długo — tonąc zupełnie w tym widoku.
Dzwony klasztorne zaczynają z wolna bić na »Anioł Pański«...