Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/208

Ta strona została skorygowana.

tobie doznałam, za wiarę twą we mnie! — I czemżeby wtenczas był dla ciebie grzech? czem strach lub niebezpieczeństwo? W rozkosznym, jedynym uścisku spleceni kończylibyśmy nasz sen cudowny — najcudowniejszą, od snów wszystkich bardziej czarodziejską jawą! — — A jeśliby ta chwila szczęścia nie była nas zabiła mocą swą niewypowiedzianą, — jeśliby rankiem do tych wrót strażnik był zakołatał, mybyśmy nawet głów nie odwrócili, i tak — słuchaj! — tak razem w uścisku splecionych zabićby nas musiano! — Czy wiesz teraz, co ty przez słabość swą utraciłeś? jak piękną godzinę życia i jaką śmierć cudowną? — — —

ARNO po chwili — głucho:

Tak jest! — masz słuszność... tyś zwyciężyła! — Ja o tobie nie zapomnę — już nigdy...

Cofa się chwiejnie ku strzelnicy z wyrwaną kratą, nie spuszczając wzroku z Maruny.

I wiecznie — z tem strasznem pragnieniem —, i wiecznie...

Prawie z krzykiem:

Maruna! —

Wyciąga ręce, — chwyta się za skroń, jak nieprzytomny.
MARUNA
oddycha ciężko — obłąkana własnemi słowami.

A widzisz, a widzisz... Ja zginę przez ciebie, lecz i ty...