Ta strona została uwierzytelniona.
HENO po chwili do siebie:
Nigdy! — chyba z życiem razem!
Unosi się zasłona nad drzwiami komnat niewieścich i wchodzi
MARUNA.
Zrzuciła była zwierzchnie okrycie czarne, — strojne suknie ma na sobie. Chłopca, pod filarem arkad stojącego, nie widzi. Postępuje zwolna ku oknu, ku organkom dźwięcznym. Siada i mimowoli prawie grać zaczyna w myślach cała zatopiona. Z pod palców płyną jej tęskliwe, przyciszone tony, wiążąc się w pieśń, którą pani snadź rankiem w kościele zasłyszała była, pieśń: »Panno święta, — niepojęta, — śliczna Gwiazdo zaranna...«. Przerwała muzykę, — siedzi niema, w dal zapatrzona, bez ruchu..., aż wreszcie twarz chyli, w dłoniach ukrywa i z cicha płakać poczyna.
HENO
odruchowo rzuca się do niej i u stóp jej klęka.
O, pani! pani moja! o cóż wy płaczecie?
MARUNA
zrywa się z krzesła, — oczy błyszczą jej gniewnie, że to ją — dumną — chłopak i sługa na płaczu zaskoczył.
Kto ci tutaj zostać pozwolił?
HENO składa ręce.
Nie gniewajcie się, pani kasztelanowo! nie odpędzajcie mnie! — Ja chciałem tylko... O, pani! czemuście wy tacy smutni?