Ta strona została uwierzytelniona.
MARUNA
patrzy na chłopca. Wzruszyły ją oczy jego błagalne i słowa. Uśmiecha się blado. Jedną dłonią dotyka z lekka kędzierzawej głowy chłopczyny, — drugą przesuwa sobie po czole.
Czemu ja smutna...?
Drgnęła, cofa rękę.
Idź, Heno, idź na dziedziniec, na wały, — baw się z chłopiętami...
HENO błagalnie:
Pozwólcie mi zostać! — Ja was rozweselę. — Będę się śmiał — albo... piosnki wam będę układał, — chcecie? A może... Słuchajcie mnie, pani miłościwa! — Ja życie za was dać gotów!
MARUNA.
Dziecko!
HENO.
Młodyć ja jeszcze jestem, ale miecz już udźwignę i nie dla stroju tylko noszę mizerykordję u pasa. Nie pogardzajcie mną i mówcie tylko... Może... wy chcecie... krwi? Jeżeli to — powrót pana — tak was zasmuca...
MARUNA.
Skąd ci to przyszło? — — Idź na dziedziniec, bawić się luteńką albo sokołem, dziecko!