Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.
WALA przygląda mu się:

No, jeśli to tak wygląda człowiek szczęśliwy... Wiesz ty, co ja ci radzę? Pluń ty na to swoje szczęście i pójdź raczej ze mną! — w świat!...

ARNO.

Nie mogę! — nie mogę...

WALA.

A to czemu? — Marniejesz tutaj, — nie przecz — ja to przecież widzę! —

ARNO wymijająco:

Księża mi dali robotę, — rzeźbię figury do wielkiego ołtarza w kościele...

WALA.

I to ciebie trzyma?
Daj temu pokój! —

Poskakuje ku oknu i otwiera je szeroko. Słońce, skryte za kościołem, już zachodzi, — niebo płonie czerwoną zorzą wieczorną.

Patrz w tę złotą zorzę,
patrz! Tam jest słońce za kościelną wieżą,
a pod niem łany niezmierzone leżą,
lasy i sioła, — dalej sine morze!
Pójdź ze mną — w słońce! Będziemy błądzili
znowu, jak niegdyś: od miasta do miasta,
przez góry, rzeki i lasy i łany,