ciężki w ramionach; drugi — całkiem młody, niski i drobny, o ciemnej, jeszcze chłopięcej twarzy.
— Przyjechał — powiedział fray Mateo.
— Mateo, Mateo! — zawołał fray Diego — gdybym mógł modlić się za tego człowieka, prosiłbym Boga, aby usunął go spośród żyjących.
Fray Mateo stał z pochyloną głową, przesuwając różaniec. Z daleka, nie stłumiony bliskimi dzwonami, dobiegał wysoki i czysty dźwięk sygnaturki podmiejskiej pustelni sióstr karmelitanek.
— Diego — rzekł cicho — ty tego nie powiedziałeś, a ja tego nie słyszałem.
— Boisz się? Ty? Czyż nie myślisz tak jak ja?
— Nie zawsze należy mówić myślami.
— Wiem.
— Jesteś młody i gwałtowny.
— Wolałbyś, abym był jak kamień?
— Nie. Ale nawet kamienie mają dzisiaj uszy i języki. Uważaj. Jeśli ojciec Torquemada uznał za właściwe opuścić królewski dwór i przyjechać do Villa-Réal, zaczną się tu dziać rzeczy straszne.
— O, Mateo, straszniejszych od tych, jakie widziałem, już chyba nie ujrzę.
— Nie łudź się — rzekł fray Mateo — straszność nie jest cechą zdarzeń, lecz skutkiem ich kolejności.
Diego gonił własną myśl.
— Boże wielki i miłosierny! Wiarę moją zachowałem nieskażoną, ale serce, Mateo, serce mam zranione i sumienie zmącone. Jednego dnia na quamadero w Sewilli widziałem stu ludzi płonących na stosach. Śpiewałem razem z braćmi hymn: „Exurge Domine et iudica causam Tuam“[1], a przecież poprzez ten ogromny śpiew nie mogłem nie słyszeć jęków i krzyków umierających. Innego dnia…
- ↑ Exsurge Domine et iudica causam Tuam (z łac.) — Powstań Panie i rozsądź sprawę Twoją