Strona:Jerzy Andrzejewski - Ciemności kryją ziemię.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

mitologii, powiem tyle, ile wiem: był Raj, a w nim ludzie. O ojcze czcigodny, legenda uczyniła z nich istoty pod każdym względem doskonałe, bezgrzeszne, piękne i niewymownie szczęśliwe. W istocie jacyż byli biedni i przy swym pozornie beztroskim bogactwie jakże zagubieni! Oczywiście, nawet przy moich skromnych zasobach mógłbym kosztem pewnego wysiłku wyczarować przed tobą rajską krainę rozbrzmiewającą muzyką sfer, a ziemię o kształtach i kolorach tak pięknych, iż nawet teraz, wśród tej niegościnnej nocy, poczułbyś na twarzy delikatny powiew ciepłego zefiru, a wokół siebie zapachy najcudowniejszych kwiatów. Ludzi też potrafiłbym upiększyć. Fantazja? owszem, nie mam nic przeciw fantazji. Myślę wszakże, że w tym wypadku nasza wspólna, że się tak wyrażę, racja stanu obejdzie się bez fantazji. Bądźmy realistami! Wielki Boże, jeszcze teraz, gdy staram się wywołać te zamierzchłe czasy, przenika mnie wzniosły dreszcz litości i współczucia, nieomal równie przejmujący, jak wówczas, kiedy ogarnął mnie na widok bezgranicznie smutnego losu pierwszych ludzi. Mieli pozornie wszystko, w istocie nie posiadali niczego. Byli nadzy nie tylko w sensie dosłownym. Cóż mieli przed sobą, jakie perspektywy jutra? Niestety, bardzo niedostateczne. Niemą przyrodę. Wschody i zachody. Ogrom niezgłębionych nocy rozjaśnianych tajemniczymi gwiazdami. Kwilenie dzieci. Burze i deszcze. Zawsze dalekie horyzonty. Pieszczoty miłośnie. Upały wysuszające ziemię. Grzebanie umarłych. Własną śmierć. Cóż jeszcze? Ba! może jeszcze męską ochotę uchwycenia drugiego człowieka za gardło? Może bohaterskie uczucie tryumfu rozpierające pierś, gdy postawi się nagą stopę na nagim karku pokonanego rywala? Może... zresztą po cóż mamy się bawić w dalsze dociekania? Będąc ludźmi musieli