musisz mną pogardzać i jak bardzo na tę pogardę zasłużyłem. Przebacz mi jednak, nie odpędzaj.
Torquemada chwilę milczał, po czym odwrócił się plecami.
— Idź — powiedział oschłym, skrzypiącym głosem. — Chcę zostać sam.
Wiedział, że mimo znużenia nie zaśnie. W ostatnich latach odzwyczaił się od snu, który będąc głębokim i spokojnym udziela człowiekowi rzetelnego odpoczynku. Zasypiał zazwyczaj porą bardzo późną, nieraz nad ranem dopiero, a częstokroć i całe noce, nieskończenie wówczas długie, spędzał na samotnym czuwaniu, rozmyślaniach i modlitwach. Dzisiaj jednak nie odczuwał w sobie nawet usposobienia do modlitwy.
Oliwna lampka dogasała, kruchy płomyczek kołatał się w niej ostatnim oddechem. Natomiast księżyc wszedł już na niebo dość wysoko i jego światło chłodnym poblaskiem szkliło się w okiennym wykuszu.
Dreszcze wstrząsnęły Torquemadą. Szczelniej owinął się płaszczem, ukląkł na klęczniku i wsparłszy czoło o zziębnięte dłonie począł mówić Pater Noster[1]. Szybko przecież zdał sobie sprawę, że modli się tylko ustami. Nie odnajdywał w sobie nic z owego płomienia, który zawsze w nim obecny i żywy — w chwilach żarliwości i skupienia całego go od wewnątrz oświetlał, zapalał i porywał natchnionym ogniem. Teraz czuł się pusty i chłodny, bez myśli i uczuć.
Daleko w głębi nocy poczęła dzwonić sygnaturka sióstr karmelitanek, szczególnie czysto i jasno brzmiąca wśród ciszy. „Boże mój!“ — powiedział
- ↑ Pater noster (z łac.) — Ojcze nasz