Strona:Jerzy Andrzejewski - Ciemności kryją ziemię.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wybacz — szepnął Lorenzo — nie wiedziałem...
— A teraz wiesz — przerwał oschle don Rodrigo. — Chodź więc i milcz.
Fray Diego, wpuściwszy obu rycerzy do celi ojca Torquemady, w milczeniu wskazał im ciało spoczywające na podłodze. Przykryte było ciemnym płaszczem. Lorenzo omal nie krzyknął, gdy chcąc równocześnie z Rodrigiem podmieść zwłoki, nieostrożnym ruchem zsunął nakrycie z głowy zmarłego. Opanował się jednak, spotkawszy się z twardym spojrzeniem don Rodriga. Z powrotem przykrył sczerniałą twarz i mocno ramionami przytrzymując sztywniejące ciało, skierował się z pochyloną głową za Rodrigiem w stronę drzwi. W celi panował półmrok, mimo to w klęczącym przy łóżku człowieku Lorenzo od razu rozpoznał czcigodnego ojca.
Korytarz klasztorny był pusty, straże u jego końców czuwały w ciszy, same niewidoczne, tak więc przez nikogo nie zauważeni przenieśli ciało pana de Sigura do celi, którą ten do niedawna zajmował, złożyli okryte płaszczem zwłoki na łożu nie tkniętym tej nocy snem, po czym powrócili do siebie.
Don Rodrigo ciężko usiadł na ławie przy stole i rozpiąwszy przy szyi skórzany kaftan sięgnął po wino. Pił je tym razem długo i wolno, aż wreszcie odjąwszy od ust ciężki dzban spojrzał na stojącego nie opodal Lorenza.
— Czego się gapisz? — spytał z nieprzyjaznym akcentem.
Lorenzo milczał.
— Siadaj — rozkazał don Rodrigo.
Po czym posunął ku niemu wino.
— Pij.
Tamten, sztywno wyprostowany na końcu ławy, potrząsnął głową.