Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 1.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

wiosnę – niewiosnę, skoro się ma dalej odbywać ryzykowna penetracja wieloznacznych możliwości czasu przyszłego, Adam Nagórski, na podobieństwo szklanego spodka, służącego niegdyś jego starzejącemu się ojcu do przywoływania duchów, nagle i mediumicznie w podobną grę wprowadzony, przywoła prawdopodobnie cień zapomnianego poety baroku i z myślą o tytule przyszłej powieści, bo zafascynowany magią słów, nie odmówi sobie satysfakcji:

I my, co ziemię małą, małe morze mamy,
A myślą górnolotną nieba się tykamy,
Cień niestetyż i marę zostawim po sobie.
Cień z nami w grób, cień wiecznie stróżem w naszym grobie.
Ale próżno wspominać cień naszego wieka
I igrzysko niestałej fortuny człowieka:
Ten, który z cienia powstał, świat nieogarniony,
Będzie z nami w cień drugi znowu obrócony —

więc z należnym respektem oczekując, iż z doświadczeń znakomitego pisarza, z doświadczeń koniecznie związanych z młodziutką osobą o dwuznacznym imieniu Nike, wyniknie kiedyś, być może, romans zatytułowany Cień drugi, skoro zatem chwiejne wkraczanie w sfery cienia drugiego ma się z pleneru przenieść na salony — może się na salonach zdarzyć, że wśród ponad rzeczywistą miarę rozlicznych scen oraz sytuacji odbędą się i następujące:
prezes Polskiego Instytutu Prasowego /PIP/, Leopold Panek, już po kilku kieliszkach i głodny, bo mimo paru lat ambasadorowania i uczestniczenia w minionym dwudziestopięcioleciu w wielu przyjęciach oficjalnych nigdy nie zdołał przywyknąć do jedzenia na stojąco, a poza tym trochę zagubiony w tłumie ludzi, spośród których mało kogo zna osobiście bliżej, więc głodny i z podgęszczonym szmerkiem w skroniach przystąpi do Nagórskiego powracającego akurat z tarasu, wydaje się bowiem rzeczą mało prawdopodobną aby u siebie w domu, na coctailu urządzonym zgodnie z ustaloną chronologią uroczystości zaraz po ślubie u św. Marcina, podjął, jako gospodarz, podobną rozmowę, mógł ją sobie co najwyżej wyobrazić. A teraz powie:
— Wie pan, panie Nagórski, że my się znamy bardzo dawno, szmat czasu.
Nagórski, ponieważ zostanie tą kwestią zaskoczony, strzepnie z rękawa marynarki resztki skroplonego śniegu i odpowie raczej z dystansem:
— Czy tak?
— Pan, oczywiście, nie pamięta. To był rok trzydziesty, może trzydziesty pierwszy.
— Rzeczywiście dawno. Bardzo mi przykro, panie prezesie, moja pamięć nie jest najlepsza.
— Pan mi wtedy położył rękę na ramieniu.
— Ja?
— Obaj mieliśmy po dwadzieścia lat i bujne włosy, ale pan był ten lepszy i jak mi pan położył rękę na ramieniu, to właśnie dlatego, że się pan uważał za lepszego, chciał mi pan dać do zrozumienia, że dziewczyna, z którą tańczyłem, nie jest dla mnie odpowiednią partnerką.
— Czy pan się przypadkiem nie myli, panie prezesie?
— Ja się na pewno nie mylę, położył mi pan rękę na ramieniu, podszedł pan do nas, kiedy tańczyliśmy, i położył mi pan rękę na ramieniu.
— Gdzie to było?