Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 1.djvu/59

Ta strona została przepisana.

— — — więc tak się też najpewniej stanie, iż jeden z kelnerów, przywołany przez prezesową Panek, zbiegnie w dół, w kuchenne rejony podległe władzy oraz kunsztom mistrza Wiktora Kubickiego, i z korytarza otwierającego się na pomieszczenie, gdzie przy dużym stole posilać się będą szoferzy, zawoła:
— Kierowca pana prezesa Panka proszony jest do samochodu!
Wówczas Wacek Gawlik niechętnie odburknie:
— Dobra, dobra, zaraz idę.
I do kolegów:
— Człowiek nawet zjeść porządnie nie może przez takiego zasrańca.
— Wszedł na orbitę twój stary.
Na to Gawlik z akcentem pogardy:
— Stara mu pewnie kazała zjeżdżać do chałupy, żeby się nie kompromitował w dobrym towarzystwie, to ćwok, gdzie jemu na takie salony?
Natomiast Pan Młody do Panny Młodej, ponieważ znajdą się obok, w rozległej kuchni, zeszli przed chwilą oboje, aby osobiście podziękować mistrzowi Kubickiemu za najwyższą doskonałość jego sztuki kulinarnej:
— Słyszałaś?
Monika do mistrza Kubickiego, który zakończy wprawdzie na dzisiaj pracę, lecz że po dokonanych trudach nie lubi zbyt szybko opuszczać terenu swych suwerennych poczynań, będzie właśnie odpoczywać, spokojnie paląc papierosa, jeszcze w obrzędowym kitlu i czepku:
— Nie wiem doprawdy, jak panu dziękować, wszystko było tak oszałamiające, więcej niż wspaniałe! Zgrabne i dowcipne!
Konrad Keller:
— Zdaje się, twoi rodzice wyjeżdżają.
Monika:
— To co?
— Wypadałoby ich pożegnać.
— Czy tak? Zawsze mi się wydawało, że skoro ktoś z gości chce przyjęcie opuścić, to albo czyni to dyskretnie, albo sam szuka gospodarzy, żeby się pożegnać, nie odwrotnie. Nie mam racji, panie Kubicki?
Na to mistrz:
— To zależy, proszę łaskawej pani. Księżna Róża Sulemirska z Białego Potoku, u której pracowałem w Rzymie po pierwszej wojnie, kiedy gościła u siebie osobistości spokrewnione z domami panującymi, znaczy książąt krwi, to chociaż sama bardzo wysoko urodzona i z Burbonami spokrewniona, zawsze osobiście takie persony odprowadzała aż do drzwi wejściowych.
Keller:
— Widzisz, mistrz Kubicki lepiej od ciebie zna wielkoświatowy savoir vivre.
— Wielkoświatowy!
— Ostatecznie twój papa jest prezesem w randze ministra i był ambasadorem.
— Ale nie księciem krwi, a to chyba jest pewna różnica, czy nie tak, panie Kubicki?
Mistrz Kubicki:
— A owszem, owszem, różnica jest.
— Przepraszam — na to Keller — w naszym ustroju tytuł ambasadora albo ministra odpowiada mniej więcej randze księcia krwi, a w każdym razie księcia. Nie sądzi pan, mistrzu?