— Kolega Wanert przedstawił mi właśnie, towarzyszu Raszewski, swoją koncepcję Mackbetha. Wydaje mi się bardzo interesująca i odkrywcza.
Raszewski, który w ubiegłym roku ostro skrytykował ostatni film Wanerta Zagubieni i sprawił, że to wybitne dzieło znakomitego reżysera nie weszło na ekrany, teraz, jak się zdaje, słowem ani spojrzeniem nie zachęci dyrektora Teatru Stołecznego do dalszych wyjaśnień. Natomiast niewątpliwie uczyni to Monika:
— Szalenie dowcipni jesteście! Dlaczego mnie nie było przy tej rozmowie, zdaje się, że i ja jestem w tej historii zainteresowana?
— Wybacz, Moniczko — na to Otocki — ale rozmowa po prostu się zaimprowizowała. Wiecie oczywiście, towarzyszu Raszewski, że kolega Wanert ma u mnie robić Mackbetha?
— Słyszałem — odpowie krótko Raszewski.
Otocki:
— To bardzo obecnie typowe zjawisko, że wybitnych filmowców pociąga i interesuje teatr. Kazan i Bergman zaczęli co prawda od teatru, ale Visconti, Peter Brook...
Wanert:
— Peter Brook...
— Oczywiście! — Otocki wyminie łatwo i tę mieliznę — ale zjawisko jest typowe. Jestem jak najdalszy od niedoceniania filmu, ale mimo wszystko teatr pozostanie teatrem, teatr daje artyście inne możliwości, przede wszystkim bezpośredni kontakt z widzem, a to z punktu widzenia psychologii twórczej...
— Wanert:
— Nie wiem, czy w moim przypadku można mówić o psychologii twórczej, poprzez moje filmy też mam kontakt z widzem. A jeżeli teraz chcę coś robić dla teatru, to po prostu dlatego, że w filmie nie mam na razie nic do roboty.
Po tym mało samokrytycznym i nie przemyślanym do końca stwierdzeniu Wanerta sytuacja mogłaby się stać cokolwiek drastyczna, gdyby dyrektor Otocki dzięki swemu wewnętrznemu magnetyzmowi nie zareagował bezbłędnie. Całym ogromnym i ciężkim ciałem zwrócony ku swemu biegunowi, przecież Monice przekaże niniejsze oznajmienie:
— Wiesz, Monika, Eryk uważa, że pani Mackbeth powinna być blondynką.
— Nie! — wykrzyknie Monika — chcecie mi zmienić upierzenie? To straszne! jak ja będę wyglądać w jasnej peruce?
— Cudownie! — uspokoi ją Otocki, wciąż jak igła busoli, owej przewodniczki zbłąkanych, ustawiony właściwie — nic się nie martw, nowe perspektywy otworzą się przed tobą, jak się zmienisz w blondynkę.
Lecz Monika nazbyt jest sobą, aby tak łatwo zaakceptować zmianę kolorytu.
— Nie, to koszmarne! Eryk, nie możesz mi tego zrobić, naprawdę uważasz, że to konieczne?
— Bardzo wskazane — odpowie grzecznie Wanert — to wynika po prostu z tego, jak ja widzę postać lady Mackbeth.
Chyba jednak Stefan Raszewski uzna za wskazane zaznaczyć, że jest.
— Mam nadzieję, panie Wanert, że na tekście szekspirowskim nie zamierza pan dokonać równie ryzykownych zabiegów, jak na włosach naszej utalentowanej artystki?
Otocki:
— Mogę was zapewnić, towarzyszu Raszewski...
Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 1.djvu/70
Ta strona została skorygowana.