Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 1.djvu/75

Ta strona została przepisana.

akcent ironiczny, nawet impertynencki, jak gdyby duchy dawnych panów tego domostwa, nie mogąc jawnie zalegalizować potomka z nieprawego łoża, zrodzonego z manikiurzystki od "Ewarysta", córki drobnego sklepikarza z ulicy Zielnej, chociaż w ten sposób, zasilając pańską intonację głosu, pragnęły go wspomóc. Oczywiście, bez odwoływania się do źródeł tak mglistych, można wytłumaczyć arogancki ton Ksawerego chwilowym, jak już wspomniano, zamroczeniem, ową zaczepnością tak często ujawnianą pod wpływem alkoholu przez ludzi delikatnych i wrażliwych, tak też niewątpliwie odczują to Monika i Stefan Raszewski, właśnie dla spełnienia wiadomego toastu podnoszący do ust kieliszki z pieniącym się trunkiem. Wielki Boże! gdzież tu miejsce na fluidy arystokratycznych przodków?
Monika spod portretu księcia Poniatowskiego:
— Czemu miałbyś przeszkadzać?
— Pytasz? Tu wszyscy przeszkadzają wszystkim.
Stosunki między rodzeństwem nigdy nie były dobre, wzajemnie i szczerze sobą pogardzali, nawet z domieszką obopólnego obrzydzenia, więc może właśnie dlatego, uwzględniając szczególny charakter sytuacji, Monika zdecyduje się odegrać rolę kochającej siostry:
— Napijesz się z nami? — spyta z miłym uśmiechem.
A Stefan Raszewski, jakkolwiek z innych powodów, z pewnością ją poprze i jak uprzejmy gospodarz naleje szampana do wolnego kieliszka, po czym — z własnym w ręce prawej, ten drugi poda dłonią lewą i z gościnnym gestem Ksaweremu.
— Prosimy — powie.
Na tak sielski, zgoła familiarny nastrój Ksawery Panek nie będzie, jak się zdaje, przygotowany. Stojącemu na progu, z wrogim i nienawistnym tłumem poza plecami, przestrzeń paru metrów lśniącego parkietu, jaka go będzie oddzielać od siostry i Raszewskiego /też szwagra?/, wyda się naraz zbyt trudna, prawie niemożliwa do przebycia, poślizgnę się — pomyśli, i sięgnie do kieszonki smokinga, aby chustką przetrzeć zwilgotniałe czoło, lecz i ten zabieg — dla osób postronnych naturalnie niedbały — nie przyniesie mu ulgi, Boże — pomyśli — niechby zginął, na zawsze przepadł ten przeklęty chłopak, Boże, jakbym go chciał zobaczyć w trumnie, rozgrzanymi od potu oczyma patrzeć będzie na parę stojącą w niebezpiecznym oddaleniu przy czeczotowym stole, na te znane sylwetki; teraz groteskowo zniekształcone, z twarzami wydłużonymi jak pyski zwierząt i z rękoma ciężko zwisającymi wzdłuż nieforemnych ciał, i nagle, jakby ów obraz wydzielał ostrą woń amoniaku, otrzeźwieje, a przynajmniej wyda mu się, że wytrzeźwiał.
— Wasze zdrowie! — powie podnosząc kieliszek podany gospodarską ręką Raszewskiego.
— Strasznie to zgrabnie z twojej strony, Ksawery — na to Monika — szkoda, że nie ma tu Konrada.
Ksawery:
— On wytwarza teraz społeczne lepiszcze. Wasze zdrowie!
Raszewski trochę nieopatrznie, a może i świadomie, żeby wilka wywołać z lasu:
— Co wytwarza?
— Społeczne lepiszcze.
Monika:
— Co to jest? Coś do jedzenia?
— Wyłącznie — na to Ksawery. — Niestety, dzięki trudnościom obiektywnym jest to produkt bardzo rzadki i trudny do nabycia.