młodziutką Mirandę, miała zawołać: "O cudzie! Jak wiele wspaniałych istot! Jak piękna jest ludzkość! Nowy, wspaniały świat z takimi ludźmi!".
Kto wie, czy ta perlista nutka w głosie matki nie podrażni syna.
— Nigdy cię o to nie pytałem, sam doprawdy nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy właśnie teraz, musisz jednak przyznać, że ani ja tobie, ani, co ważniejsze, również i ty mnie, nigdyśmy sobie nie utrudniali życia nadmierną ilością pytań.
— Gniewasz się?
— Chyba już za późno na gniew.
— Wiem, o co ci chodzi. Gniewasz się, że wypiłam dwa kieliszki koniaku. Jeden młody aktor mi dotrzymywał towarzystwa, nie pamiętam już jak się nazywa, ale bardzo sympatyczny.
— Łukasz Halicki?
— Możliwe. Zapewniam cię, że te dwa koniaki nic a nic mi nie zaszkodzą, świetnie się czuję.
— Więc aż dwa wypiłaś?
— Dwa! — odpowie z akcentem dziewczęcego tryumfu. — A gdybym cię teraz poprosiła o trochę szampana?
— Oczywiście, już ci służę.
I skoro niebawem wróci z dwoma kieliszkami:
— Twoje zdrowie, mamo, bardzo ładnie wyglądasz.
— Naprawdę?
— Z pewnością zbierasz same komplementa?
— Przesadzasz, jak zawsze.
— Trudno, mamo, to mój zawód. Ale wracam do mego pytania. Dlaczego ty właściwie porzuciłaś scenę?
— Nie rozumiem — odpowie — jaką scenę?
— Teatr. Dlaczego przestałaś grać?
— Ach, to! No, wiesz, zabawne pytanie.
— Po raz pierwszy ci je zadaję, nigdy nie pytałem.
— Chciałbyś, żeby matka znakomitego pisarza była starą, emerytowaną aktorzycą?
— Mam nadzieję, że kiedy rzucałaś teatr, tej ewentualności nie brałaś pod uwagę? Nie było mnie jeszcze na świecie.
— To co z tego?
— Ojciec żądał, żebyś rzuciła scenę?
— Grzegorz? Ależ, Adam...
— Mamo, ja mówię o ojcu, a nie o panu Sołtanie.
— Przepraszam, oczywiście, ale tak dziwnie pytasz, nie rozumiem, o co ci chodzi?
— Spytałem, czy ojciec żądał, żebyś rzuciła scenę, co w tym dziwnego?
— Bo tak pytasz, jakbyś miał do mnie pretensję, tylko o co?
— Ależ o nic, mamo, po prostu pytam, po raz pierwszy po kilkudziesięciu latach, dlaczego przestałaś grać, byłaś młoda, piękna, sławna.
— Ale gdybym nie wyszła za twojego ojca za mąż, ciebie by nie było.
— Rozumiem — powie wówczas, ostatecznie tracąc panowanie nad hamulcami wewnętrznymi, ponieważ zacznie tę rozmowę tylko w tym celu /choć niekoniecznie w pełni tego świadomy/, aby w pewnym momencie ulegle ją poddać karkołomnemu skrętowi — rzuciłaś teatr i zostałaś panią rejentową, żebym ja się mógł zjawić na świecie, przewidziałaś prawdopodobnie nawet moją przyszłość, a może duch któregoś z wieszczów wystukał ojcu spodeczkiem moją przyszłość? w każdym razie potem, oczywiście, wyszłaś drugi raz za mąż, żebym nie był sierotą bez tatusia, potem oddałaś mnie
Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 1.djvu/79
Ta strona została skorygowana.