bną i nazbyt wydekoltowaną suknią koloru bordo, z nogami wyprężonymi, więc jeszcze natarczywiej wylewającymi się spod przykusego skraja toalety, a z twarzą posiniałą i z zamkniętymi powiekami, głowę sztywno oparłszy o sztywną i złoconą poręcz fotela, wtedy Zofia Panek zacznie krzyczeć, jej obnażona szyja nabrzmieje, uszminkowane wargi zaokrąglą się i z jej porażonych wnętrzności wydobywać się będzie przez ten obramowany krwawą czerwienią otwór, niby z jamy prowadzącej z głębi piekieł, wrzask przenikliwy i jednostajny, przerażający krzyk ex profundis — — — — cisza się nagle stanie na sali, zespół "LA DA CO" urwie w połowie taktu, potem ci, którzy znajdą się najbliżej, podbiegną do krzyczącej, także zaraz potem i inni z przyległych salonów — — więc już zbiegowisko, tłum wylękniony i bezradny, zanim Pan Młody — — — — — — —
I chyba niech ten krzyk Zofii Panek, ten krzyk w pełnym świetle kryształowych żyrandoli i pod kopułą z gwiazdami, niech to wycie, ten wrzask szalony przerażenia i wołania o pomoc — — — — niech ten krzyk wyzwolonego nieszczęścia zakończy chwiejną wędrówkę wśród zawiłych labiryntów czasu przyszłego niedokonanego, chyba już nic tu po nas, moglibyśmy tak błądzić w nieskończoność, naprawdę, chyba nic tu po nas zaplątanych w czasie przyszłym, penetrującej ciekawości stało się zadość i to tak dalece, że zazdrosne życie poczyna już nas wzywać — — — — — — oto poprzez krzyk prezesowej Panek przebija się /więc z czasu teraźniejszego/ dźwięk strojonych instrumentów, także pogwar publiczności wypełniającej szczelnie salę Filharmonii, za moment ucichnie strojenie instrumentów, cisza stanie się na sali, a ogromna wrzawa oklasków wypełni ją wówczas dopiero, gdy w głębi ukaże się Halina Ferens-Czaplicka — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —
Czy istotnie "penetrującej ciekawości stało się zadość?" nie jestem pewien. Raczej odnoszę wrażenie, że wyczerpała się moja wyobraźnia penetrująca czas przyszły. Lecz równocześnie muszę się zgodzić, że jeśli w samej zasadzie zamysłu istnieje nieograniczona prawie mnogość sytuacji, takie bowiem możliwości posiada czas przyszły — nie sposób podobnego zamysłu pokazać w kształcie skończonym. Skoro zatem sam zamysł zakłada niemożność skończenia — po co stwarzając coraz to nowe i nowe sytuacje udawać, że się w ten sposób osiąga niedokończenie mniejsze, albo się przybliża ku skończeniu?
Wczoraj, zbyt niechętny wszystkiemu, co napisałem, nie miałem odwagi zabrać się do lektury części II, dzień zupełnie jałowy i jak zawsze przy takim nastroju o wiele za długi.
Dzisiaj w nastroju nie lepszym, na siłę zabieram się do pracy. Na dworze wiosennie, widać jeszcze, gdzieniegdzie płachetki śniegu pozostałe po ostatnich śnieżycach, szybko jednak na słońcu zanikają. W wyjątkowo wczesnej rannej poczcie egzemplarz węgierskiego wydania Idzie skacząc po górach oraz list z Agencji Autorskiej z zawiadomieniem, iż Radio Japońskie chce nadać w swoim programie słuchowisko oparte na Wielkim Tygodniu. Trochę mnie ta nieoczekiwana propozycja rozbawiła, bo i grotes-