Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/105

Ta strona została przepisana.

młodości uważa się własne przeżycia za jedyne i niepowtarzalne, starość dostrzega powinowactwa i poszukuje powinowactw.
Więc wspomniany tekst:
"Znalazłszy się w hotelowym hallu /przedtem dostrzega Aima schodzącego z wyższego piętra/, Nagórski postanawia podążyć za głosem rozważnego rozsądku i natychmiast wrócić do domu. Że jednak ów głos dojrzałej, męskiej rozwagi, szczególnie obowiązujący kogoś, kto i w lata, i w sławę zasobny, złożył oficjalną wizytę zaledwie w przedpokoju świadomości znakomitego autora Pragnień oraz Ostatniej godziny — Nagórski, zamiast roztropnie o siebie zadbać i udać się do pobliskiej szatni po odbiór jesiennego impermeabla, przechodzi przez opustoszałą i wygaszoną salę restauracyjną, po czym, wprost z rozległych obszarów pobojowiska, jakim zazwyczaj bywa lokal publiczny już nieczynny i przez gości opuszczony, a jeszcze do nowych, codziennych świadczeń nie przygotowany, wnika do nocnego baru, gdzie tłok, skłębienie ciał, pijacka wrzawa w dusznym półmroku, jak w łodzi podwodnej unieruchomionej w głębi ciężkich i wiecznie ciemnych wód — — — — — — za barem Edward Kubiak.
Wspomnienie prawie stale i od wielu lat towarzyszące Nagórskiemu przy spotkaniach z Edwardem:
Krakowskie Przedmieście /jest rok trzydziesty drugi/, szeroki trotuar przy rogu ulicy Traugutta, z kamienicą inną niż obecna, wówczas mieścił się w niej magazyn konfekcji męskiej "Old England", niespodziewane przy jednej z witryn tego sklepu natknięcie się na młodziutkiego Edka Kubiaka, w owym czasie zaufanego lokajczyka u Karola Wanerta, i jakby się to wszystko rozgrywało według praw snu /wówczas minuta, aby spełnić swoje trwanie, musiała trwać sześćdziesiąt sekund; niczego, co się stało, nie można wiernie, to znaczy w trwaniu czasu odtworzyć/, natychmiast, właśnie jak we śnie Elżbieta, jej łamiący się, chropawy cokolwiek głos, i znów, prawie równocześnie, we dwoje z Elżbietą, idący jakimiś ulicami /jakimi? i jaka była wtedy pogoda, padał deszcz, świeciło słońce, był może wiatr, albo niebo niskie i pochmurne, czy też ruchliwe, postrzępione szybkimi obłokami?/ — więc i teraz, kiedy nie pijany, lecz w stanie przyjaznego ludziom i naturze rozluźnienia, stanął w wejściu do baru /szklista jaskinia ze stalaktytami zamrożonych lamp, wnętrze wieloryba przechowującego w swych mętnych trzewiach tłum znieruchomiałych w różnych pozach Jonaszów/, nawiedził go na moment ów odległy strzęp czasu, czary, czarowanie, czarodziejstwo, czarnoksięstwo, czary i czarty — pomyślał, dostrzegając za barem krępą sylwetkę oraz wyłysiałą głowę Edka Kubiaka — pamiętam miejsce, pamiętam rok, pamiętam witrynę "Old England", ale twarzy nie pamiętam ani jednej, mnie w ogóle jakby nie było, jestem gdzieś obok, a oni oboje, Elżbieta i Edek, nie mają głów, stwierdził to zresztą bez większego przejęcia, także bez zdziwienia, przecież, podobnie jak na koncercie, zaintrygowany mechanizmami pamiętania i zapominania, zamierzał pośród innych rezerw wspomnieniowych poszukać wiadomych głów, aby dokleić je, jak w fotomontażu, gdy tuż obok objawia się naraz Maciek Zaremba: ze zmierzwionymi włosami opadającymi na czoło, w czarnym golfie, przesadnie rozluźnionym i postrzępionym przy szyi, w zszarganej kurtce zamszowej i w spodniach sztruksowych tak wymyślnie pomiętych — — — — — — —
Z dalszego ciągu /bo został całkowicie przerobiony i wszedł częściowo do sceny, kiedy Zaremba po przedstawieniu dowiaduje się, że Grażyna jest w szpitalu/ tylko ten dialog ewentualnie wykorzystać: