sprawiła, iż ogarnęły mnie wątpliwości, czy właśnie tak powinno być. Jedno wydaje się konieczne: komplet proszków Moniki musi się znajdować w łazience i Konrad musi się o tym dowiedzieć. Lecz czy koniecznie od Moniki? Wydaje się, że Monika, chcąc dobrze przed jutrzejszym dniem wypocząć, położyła się wcześnie i prawie na pewno ubezpieczyła się proszkiem nasennym, więc śpi mocno i chyba nie ona powinna usłyszeć telefon. Leopold Panek? Pijany po zebraniu u Raszewskiego, też powinien spać twardo. Więc Zofia Panek? Gustaw?
Z tym ostatnim kłopot, bo /prócz swych dwudziestu lat/ wciąż jest nikim i żaden w związku z nim sensowny pomysł nie przychodzi mi do głowy. Może jedyny z rodzeństwa powinien się wdać w ojca? Przeciętny, praktyczny, pracowity, bez większych ambicji, zbyt słaby w przedmiotach humanistycznych, żeby zdać do liceum ogólnokształcącego, wcale zresztą tego nie chciał, skończył jakieś technikum /mechaniczne, energetyczne, samochodowe?/, wcześnie się ożenił i ze swoją "zwariowaną" rodziną nie chcąc mieć nic wspólnego osiedlił się gdzieś poza Warszawą, w Olsztynie na przykład, albo w Szczecinie. Więc skoro tak, to w sytuacji obecnej by odpadał.
Zatem jeśli nie Monika, to tylko Pankowa mogłaby odebrać telefon. Lecz gdyby Konrad Keller usłyszał w słuchawce głos przyszłej teściowej, chybaby jednak nie zdobył się na rozmowę i słuchawkę odłożył. A nawet, gdyby do rozmowy /trochę zabawnej/ doszło — nie wydaje się prawdopodobnym, aby Pankowa wiedziała, że Monika przechowuje w łazience Konrada podręczne proszki. Więc?
Mogłoby jeszcze być i tak, że Konrad po nieudanym telefonie wraca do łazienki, szuka czegoś w szafce /np. wody kolońskiej, żeby zwilżyć skronie/, a ponieważ ruchy na skutek bólu ma cokolwiek nieskoordynowane — jakieś blaszane pudełko spada z półki na posadzkę, właśnie w nim przechowywana jest podręczna apteczka Moniki. Trochę to jednak naciągnięte. Poza tym, nawet gdyby Konrad przypadkiem dokonał podobnego odkrycia, to będąc całkowitym ignorantem w dziedzinie lekarstw, nie mógłby się zorientować, co jest na co. Posiadając skarb nie umiałby z niego skorzystać. Mógłby — powiedzmy — zadzwonić w tej sytuacji do Eryka Wanerta. Może? Ale nie bardzo mi się to wszystko podoba. Więc chyba na razie zostawię, jak jest, niech się to odleży, potem do tego wrócę.
Lektura inteligentnie ironicznego opowiadania Heinricha Bölla Doktór Murke zbiera milczenie.
Na wypadek, gdybym się zdecydował wykorzystać dawny pomysł: Konrad Keller po zażyciu przeciwbólowego proszka przesłuchuje taśmę magnetofonową — przejrzałem stare notatki, żeby wybrać z nich teksty dla Nagórskiego.
Do wyboru:
Obłąkana kobieta. Czarna, o śniadej twarzy i wielkich, ciemnych tragicznych oczach. Mówi prawie bezustannie, przechodząc od rozwlekłego zawodzenia do akcentów radości i uniesienia. Chwilami, gdy wpada w nasiloną egzaltację, rozkłada zniszczone, niewspółmiernie do twarzy starcze dłonie, wykonując nimi ruchy naśladujące gesty kapłana odprawiającego nabożeństwo.