Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

Poza ogólnikową wzmianką o chuligaństwie siedemnastoletniego wnuka Urszuli Jaskólskiej żadnych na razie o nim informacji, sprawdziłem w ŻYCIORYSACH, życiorys Jaskólskiej jest, ale Wiesława Dominika nie ma, tyle tylko z informacji o Jaskólskiej, że urodził się w 1952, oboje jego rodzice zginęli w katastrofie motocyklowej w 1961, wychowuje się więc przy babce, która jeszcze po swoim mężu, poległym w kampanii wrześniowej, posiada domek w Jeziornej i lokatorami jej są Kubiakowie: Edward z żoną Jolą i osiemnastoletnim synem, Robertem. Pamiętam, już kiedyś dość dawno planowałem w związku z Wieśkiem, iż ukradnie babce klucze od mieszkania Nagórskiego, aby później /w sobotę wieczorem, kiedy miało być przyjęcie w Jabłonnie/ ograbić wraz z paroma kolegami puste mieszkanie, ponieważ jednak na skutek odwołania WESELA — Nagórski byłby u siebie, to rabunkowe przedsięwzięcie trzech wyrostków miało się kończyć zamordowaniem Nagórskiego. Nie umiem już powiedzieć, czy ten pomysł /chyba bez sensu/ łączył mi się, czy nie z fragmentem prozy Nagórskiego o Orfeuszu, z wizjami różnych jego śmierci. Chyba jednak musiało mi chodzić o akcent młodości, zawarty w takiej przypadkowej i bezsensownej /?/ śmierci. Odnotowuję zresztą ten stary i porzucony pomysł /trochę przecież kuszący/, aby samemu sobie uświadomić różne błądzenia po omacku. Nie wydaje mi się, żeby postać Wieśka Dominika domagała się jakichś uzupełnień i aby on /podobnie jak młody Kubiak/ musiał czynnie wejść w krąg Miazgi. Wbrew pewnym moim ciągotom do ładu kompozycji zamkniętych, muszę wciąż wiedzieć i pamiętać, że rzeczywistość Miazgi jest ze wszystkich stron otwarta, a od wewnątrz miazgowata, więc w pewnym sensie niewydolna i niewykończona. Wydaje mi się, że większość rozlicznych trudności oraz zahamowań, tak mi dokuczających w ciągu ostatnich lat, właśnie z tych sprzeczności mojej natury wyrasta, bowiem tylko miłośników ładu i konstrukcji nieudanych /nieudanych, nie zawiedzionych/ rzeczywiście kuszą gąszcze chaosu i niespełnienia. Kłamałbym przecież przed samym sobą, gdybym tym obu sprzecznym tendencjom chciał udzielić jednakowej siły. Może kiedyś dawno i jeszcze dawniej? Możliwe. Może nywet było i tak, że prawie wyłącznie potrzeba ładu mnie wypełniała i ona była siłą inspiracyjną. Nawet na pewno tak. Lecz powtarzam: to było dawano i jeszcze dawniej. Od lat dość wielu nawet nie tęsknię za ładem. Coś z dążeń dawnych z pewnością nadal we mnie żyje, mogę im niekiedy ulegać, mogą mnie niekiedy zwodzić, lecz nie więcej, ponieważ ani w samym sobie, ani w świecie nie mogę /nie umiem?/ dojrzeć nawet słabych śladów konstrukcji pozwalającej mniemać, iż dostępny mojemu rozumieniu ład ją przenika i kształtuje. Im staję się starszy — tym mniej wiem i rozumiem, natomiast coraz trudniej otaczają mnie znaki zapytań, na które nie znajduję odpowiedzi. Przestrzenie pełne cieni i ech, obumarłe plamy i gęstniejące zacieki, wszystko w bezkształtnej, bo wciąż się zmieniającej kipieli. Nie! to wyznanie nie jest wyznaniem kapitulacji i klęski.

Skuszony piękną pogodą, wcześniej niż zamierzałem skończyłem pracę, lecz gdy się znalazłem na Krakowskim Przedmieściu — szybko się poczułem zmęczony i rozleniwiony wiosennym powietrzem, więc żeby jakoś "konstruktywnie" to przedwczesne, lecz nieudane wymknięcie się z domu zakończyć, wstąpiłem do fryzjera w "Bristolu", okazało się jednak, że pan Sylwester pracował dzisiaj rano, wobec tego, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, poszedłem do baru, było pusto, żadnych znajomych — — —, już przed tym, gdy szedłem Krakowskim Przedmieściem, pewnie w związku z umówionym na