ma, zanotował Leonardo rysując klocki: "Jeden popycha drugi. Za pomocą tych klocków przedstawione jest życie i wysiłki człowieka" — odsunął cieniutką książeczkę/, na koniec, gdy wciąż trwała noc, zdrzemnął się po powtórnym zażyciu uspokajających kropli, i teraz, gdy się rozbudził z uczuciem, jakby wcale nie spał, i leży z zamkniętymi oczami, z lewym ramieniem aż po palce ciężko odrętwiałym i z nadmiarem mdlącego ciężaru w lewej piersi, wsparty o wysoko spiętrzone poduszki i z dłońmi na nieskazitelnie równo wygładzonej kołdrze, z lewą prawie martwą, ale w udręczający sposób żywą, i ze dworu, spomiędzy gęsto oszronionych drzew parku docierają szkliste ptasie strojenia zanikających smyczków, teraz — teraz jest gęsta zadymka śnieżna, gdy obudzony w środku nocy w więziennej celi wychodzi w towarzystwie młodego gestapowca na więzienny dziedziniec, a potem wsiada do wielkiej, czarnej limuzyny wśród kurniawy oraz pejzażu zniekształconego pustką, ruinami i płaskimi poblaskami przyćmionych lamp z trudem rozpoznaje znajome ulice, wie jednak w pewnym momencie, że jadą Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, Alejami, aż wreszcie zatrzymują się przy Alei Szucha, i potem, wciąż eskortowany przez uprzejmego gestapowca, idzie długimi korytarzami, wchodzi po jakichś schodach i zaraz potem następnymi schodzi w dół, a potem trafia do obszernego pokoju, gdzie jest cisza, przyćmione światło lampy na biurku, na oknach ciężkie zasłony, miękki dywan na podłodze, Obersturmführer Thiess — mówi wysoki mężczyzna w mundurze, podnosząc się zza biurka i uprzejmym ruchem dłoni wskazując nie krzesło po drugiej stronie, lecz jeden z foteli nie opodal, sam siada na drugim, gdy młody gestapowiec opuszcza pokój, po czym, wskazując na butelkę francuskiego wina oraz dwa kieliszki, pyta: napije się pan, panie profesorze?, zdaje się, że to niezłe wino, potem /na tle kruchych poćwierkiwań bardzo dalekich instrumentów/ Thiess, podnosząc ciemny kieliszek: zdrowie Führera! i ja, jakby to było obok i chcąc na serdecznym palcu odnaleźć podwójną obrączkę, której od prawie trzydziestu lat już nie mam, Thiess: mogę pana zapewnić, panie profesorze, że to jest naprawdę dobre wino kraju łacińskiego, i ja po chwili wahania sięgam po mój kieliszek, ponieważ gardło mam wyschnięte i wargi spieczone, mówi Thiess: zdrowie Führera, i ja piję, i smak wina rzeczywiście wydaje się znakomity /wrzask kawek gdzieś daleko w głębi/, sile, panno Klaro — mówię idąc wzdłuż średniowiecznych murów Fryburga — nie zawsze towarzyszy odwaga, i odwrotnie, słabość nie musi być tchórzliwa. Gdyby pani na przykład, panno Klaro, ujrzała za dnia kawki nagle się z wielkim hałasem podrywające z drzew, mogłaby być prawie pewna, że psotna wiewiórka, to ulubione przez dzieci stworzonko, dobiera się do gniazd kawek, aby zmiażdżyć ostrymi ząbkami jajka i wypić ich zawartość; wrony i gawrony są dostatecznie silne, aby odeprzeć atak wiewiórek, kawki są cokolwiek słabsze, ale, mój Boże, nie na tyle, aby nie mogły walczyć, znamy w przyrodzie ptaszki bardzo drobne, a jednak obdarzone dużą siłą bojową, kawki są po prostu lękliwe, ich obroną jest wrzask, mówi Thiess /jeszcze na tle krzyku kawek/ pańska żona, panie profesorze, była, o ile mi wiadomo, Niemką?, i ja mówię: tak, von Beckendorff z domu, Thiess: krewna marszałka von Beckendorff?, i ja na to /szkoda, że nie byłem na wczorajszym koncercie, chciałbym usłyszeć jeszcze raz.../ ja mówię: córka wielkiego filozofa, Ernesta Beckendorffa, Thiess: zatem Niemka?, ja: matka mojej żony była Angielką /jeszcze pisał Leonardo: "Zważcie tylko! Nadzieja powrotu do siebie i do swego dawnego
Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/133
Ta strona została przepisana.