stanu przypomina urzeczenie ćmy światłem: człowiek, który z ciągle się odradzającym pożądaniem tęskni do nowej wiosny, nowego lata, każdego nowego miesiąca i nowego roku, czując, że to, co upragnione, nadejdzie jeszcze nieprędko, nie zdaje sobie nawet sprawy, że pożąda tylko własnej zguby”/, Thiess mówi: jeszcze wina, panie profesorze?, odpowiadam: dziękuję, i piję, co mi zostało nalane, i Thiess mówi: powiedział pan, panie profesorze, że pańska żona była z domu von Beckendorff, przepraszam, czy chciał mi pan przez to dać do zrozumienia, że małżonka, pochodząca z tak świetnej rodziny niemieckiej, zaszczepiła w panu szacunek i miłość do narodu niemieckiego?, ja bardzo ceniłem naród niemiecki i niemiecką kulturę, Thiess: to mnie cieszy, panie profesorze, czemu pan jednak umieszcza swoje oceny w czasie przeszłym?, chcę odpowiedzieć: z tych samych powodów, dla których powiedziałbym: byłem młody, i mówię, nie pamiętam co odpowiedziałem, całą rozmowę pamiętam tak dokładnie i wyraźnie, jakby została we mnie nagrana, ale co w tym momencie odpowiedziałem, nie pamiętam, mówi Thiess: współczuję panu, panie profesorze, że pańska małżonka zmarła tak młodo, myślę, że tragizm jej przedwczesnej śmierci na tym przede wszystkim polega, iż jej, córce wielkiego narodu niemieckiego, nie było danym doświadczyć dumy i poczucia siły, jakimi obdarzyła nas, wszystkich Niemców, III Rzesza, Mein Gott, nie znała Führera! /zwiedzając bibliotekę w Pesaro Leonardo zanotował strofę wyrytą na sarkofagu arcybiskupa Squillace: Decipumur votis et tempore fallimur et mors; Deridet curas, anna vitae nihil/, i teraz Thiess podnosi się z fotela i skrzypiąc podeszwami długich butów podchodzi do drzwi, i gdy rozlega się w ciszy trzask przekręconego kontaktu, jaskrawe światło wypełnia pokój, słyszę, że mówi Thiess: bardzo mi przykro, panie profesorze, jeśli sprawię panu nieco kłopotu, ale chciałbym pana poprosić, aby zechciał się pan rozebrać, wtedy pomyślałem, tak, chyba wtedy pomyślałem, a raczej uświadomiłem sobie w tym momencie, że chociaż zawsze lubiłem słońce, nigdy w życiu nie byłem na plaży, i mówi Thiess: czy pan słyszał, panie profesorze, o co pana prosiłem?, ja: tak, ale nie mogę zrozumieć..., Thiess: tego od pana nie wymagam, proszę pana o wysiłek myślowy doprawdy nie większy do trudu, jaki musi sobie zadać żołnierz na rozkaz sierżanta, ale pan pewnie nigdy w wojsku nie był i pański umysł przywykł do poruszania się w rejonach cywilnych, nieporównanie, jak się panu wydaje, cenniejszych od prostej musztry, otóż pragnę pana poinformować, panie profesorze, że w skromnych sformułowaniach komendy kryją się tak zwane sprawy ostateczne, więc profesor Wanert, dobrze wiedząc, co za chwilę uczyni, otwiera oczy, aby w szarości pierwszego świtu znaleźć sojusznika przeciw tamtej oślepiającej jasności, i wówczas, choć tak krótkowzroczny, bo na prawe oko prawie ślepy, w półcieniu i w blasku stoi pośrodku pokoju nagi, mrugając bezbronnymi powiekami, ze stopami zanurzonymi w miękkim dywanie, i mówi w półcieniu i w blasku Thiess: proszę się wyprostować, panie profesorze, mam pana pouczyć, że intelektualista zawsze powinien mieć głowę śmiało podniesioną? no tak! za dużo pan nad niemoralnymi książkami przesiadywał, trzeba się było sportować, ruch, powietrze, słońce, woda, zna pan starą rzymską maksymę?, mizernie pan wygląda, śladu muskułów, klatka piersiowa płaska, skóra sflaczała, jeśli pańska małżonka była prawdziwą Niemką, nie sądzę, by mógł ją pan zadowolić jako kobietę, pytam potem: jestem wolny?, Thiess: chcemy tylko pańskiego dobra, panie profesorze, jako intelektualista z pewnością
Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/134
Ta strona została skorygowana.