legły obszar nocy jest pusty i wyciszony. Był, chyba, w tej chwili jak najdalszy myślami od nieprzyjaciela. Podniósł słuchawkę i spokojnie, jak zwykł to był czynić za dnia, powiedział:
— Tak, słucham.
Odpowiedział, prawie obok, niski, męski głos:
— Towarzysz Worotow?
— Tak, słucham — powtórzył.
— To ja.
Więc jednak! Spełniło się, consumatum est! Zatem nie za pośrednictwem najemnych zbirów, podrzędnych siepaczy i pachołków od brudnej roboty, lecz osobiście z tajemnych pieczar na Kremlu przemówił nieprzyjaciel. Gość w dom, Bóg w dom, zwłaszcza jeśli prawdziwe bóstwo nawiedziło chatę. Pod jak licznymi i zmiennymi postaciami bogowie śmiertelnym się objawiali! Mówili z głębi ognistego krzaka, zstępowali z nieba w kształtach byka, łabędzia i chmury, wyłaniali się z oceanów, z piekielnych czeluści, z dzikich górskich szczytów, z ołtarzy i świątyń, byli ziemią, powietrzem, ogniem i wodą, mieli tysiące masek i kostiumów, nigdy się jednak, chyba, nie przydarzyło, aby bóstwo, prawdziwe i wiarygodne, przemówiło przez telefon. Poczuł się uświęcony, lecz również wystrychnięty na dudka. Na Boga! po cóż wyczekiwał, nie spał i tyle nocy się dręczył, jeśli to objawiło się tak prosto?
Zatem spytał:
— Czym wam mogę służyć, towarzyszu Stalin?
— Nie obudziłem was?
— Nie, towarzyszu Stalin, późno zwykle się kładę.
— Tak, jak ja. Słusznie! Noc jest przyjacielem człowieka. Jednym daje sen po pracy, drugim właśnie pracę najlepszą. Pracujecie?
— Czytam, robię notatki.
— To dobrze, bardzo dobrze. Przyjaciele o was pamiętają?
— Tak, bywają goście.
— A wasze zdrowie, towarzyszu Worotow?
— Dziękuję, nic mi na razie nie dokucza.
— Kłopotów nie macie, zmartwień?
— Jak każdy człowiek, towarzyszu Stalin.
— Wy nie jesteście każdy. Wy jesteście Piotr Worotow, człowiek na świeczniku, więc i wasze zmartwienia są na świeczniku. Słyszycie mnie?
— Tak, towarzyszu Stalin.
Mógł, lecz nie musiał pomyśleć: do czego on zmierza, czego chce?
— Olga Nikołajewna zdrowa?
— Dziękuję, tak.
— Też nie śpi i czuwa?
— O nie, śpi na pewno, ona ma dobry, zdrowy sen, nigdy nie zarywa nocy.
— Słusznie robi, bardzo słusznie, od czuwania wy jesteście, starczy. A tam u was na wsi więcej już pewnie czuć wiosnę niż u mnie, pomiędzy murami? Kwiecień, piękny miesiąc na rosyjskiej ziemi.
Ja poniał żyzni cel i cztu
Tu cel, kak cel, i eta cel —
Priznat, czto mnie niewmogotu
Miritaja z tiem, czto jest apriel.
Nie od razu w tych twardo akcentowanych słowach rozpoznał własne sprzed lat dwudziestu, lecz gdy to sobie uświadomił, uś-