Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/39

Ta strona została przepisana.

dy kraj, prócz Polski. Sprawę trzeba postawić jasno: my się nie podobamy panu Gorbatemu, jego sprawa, my się więcej nie będziemy wtrącać w sumienie pana Gorbatego, ważne jest, że pan Gorbaty nam się nie podoba, a kto się nie podoba nam, ten musi iść won! Dziwię się wam, towarzyszu Otocki, że określiliście tę brudną sprawę, jako kontrowersyjną. Ona wcale nie jest kontrowersyjna. Jest jasna, jak stół!
I dla zaakcentowania owej jasności uderzył pięścią w stół, zadrżały leciutko filiżanki, a Otocki poczuł w tym momencie nieprzyjemną mdłość w okolicach serca. Lecz Raszewski natychmiast się rozpogodził.
— No tak! — powiedział — tak by ta sprawa wyglądała na płaszczyźnie politycznej, a to jest jedyny punkt widzenia, jaki ja mogę zająć. Trudno, towarzyszu Otocki, ja muszę brać rzeczywistość taką, jaka jest, i muszę podchodzić do niej pryncypialnie. Ale wasze sugestie rozumiem. Rozumiem przede wszystkim waszą sytuację w Teatrze Stołecznym, nacisk środowiska nieumiejącego myśleć kategoriami politycznymi i państwowymi, łatwo też ulegającego bałamutnym nastrojom i różnym plotkom i oszczerstwom rozsiewanym przez naszych wrogów z wewnątrz, a przede wszystkim z zewnątrz, rozumiem to wszystko. I wasze poczucie lojalności koleżeńskiej też rozumiem i doceniam. Nie myślcie, że my, ludzie z aparatu jesteśmy bezdusznymi maszynami, każdy z nas ma także serce, i to czasem duże serce, chodzi tylko o to dla kogo to serce bije. Ja bynajmniej nie przeczę, że Gorbaty był wybitnym artystą i w rozwoju polskiego teatru posiada pewne niewątpliwe zasługi, niestety, nie wytrzymał naporu historii, wypadł na zakręcie i boleśnie się potłukł, jego talent przestał służyć naszej sprawie, słusznej sprawie. Jak to mówi poeta: "Daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia..." jak to idzie dalej? wy na pewno jesteście w poezji silniejsi ode mnie...
— "Przeżytych kształtów żaden cud
Nie wróci do istnienia".
— No właśnie!
Rozstali się, jak przyjaciele i ze względu na szczególnie ludzki oraz intymny akcent, jakim się ta rozmowa zakończyła, niebezpiecznie w pewnym momencie nachylona ku katastrofie, Witold Otocki, spoglądając w drodze do pobliskiej "Kameralnej" na zawieję szalejącą na dworze i na lepkie płaty śniegu ścierane z przedniej szyby Wołgi rytmicznymi ruchami wycieraczki, a także widząc ludzkie pokurczone mrowie, wypełniające chodniki na ruchliwym skrzyżowaniu Nowego Świata z Alejami Jerozolimskimi, mógł się w kojącym cieple auta poczuć czysty i wewnętrznie obmyty, nieomal jak młody chłopiec jeszcze prostodusznie wierzący po przyjęciu pierwszej komunii /et super nivea dealbabor/, nie musiał również wobec tak pomyślnego finału żałować, że sprawę Gorbatego poruszył, przeciwnie — poczuł się wzruszony własną odwagą oraz koleżeństwem, i podbudowany tą świadomością, a też ożywiony bliską perspektywą koncertu, na którym w czasie przerwy będzie mógł co najmniej kilku osobom ze środowiska zakomunikować swoją dobrą wolę, wszedł do "Kameralnej", strząsnął z jesionki śnieg, który zdążył na niej osiąść, gdy wychodził z auta, rozebrał się w szatni, życzliwym uśmiechem kwitując ukłon i słowa powitania znajomego szatniarza, po czym, poprawiwszy przed lustrem cokolwiek przekrzywiony krawat, zszedł na dół do toalety, żeby zrobić siusiu.
Przy barze, jak zwykle o tej wczesnej wieczornej godzinie było tłoczno, znalazł jednak wolne miejsce u końca kontuaru i gdy się usadowił na wysokim stołku, zawsze ilekroć wstępował do