KONRAD: Po to go zrobiono dyrektorem, żeby miał różne sprawy.
MONIKA: Już ci się uszy zaczynają czerwienić.
KONRAD: Rzeczywiście?
MONIKA: Niestety!
KONRAD: To jedyna ich możliwość, żeby zamanifestować uczucia dla ciebie.
MONIKA: Szalenie jesteś dowcipny!
KONRAD: Bądź wyrozumiała, kochanie, wiesz, z jaką trudnością przychodzi mi redagowanie tekstów dla samego siebie — — — — — — — — —
Beata Konarska i Łukasz Halicki już na sali, po brzegi wypełnionej publicznością, poszukują swych miejsc: ona w szerokich, pyjamowych spodniach z czarnego jedwabiu i takiej samej rubaszce, ściśniętej w pasie złotym łańcuchem, jasnowłosa, bardzo dziewczęca, pobrzękująca licznymi pierścieniami i łańcuchami, on — w cienkim żółtym golfie pod długą i na modłę staroświeckiego surduta skrojoną kurtką z czarnego welwetu, i w wąziutkich, także z welwetu spodniach. Mijając rząd dziewiąty, w którym dwa miejsca przy przejściu zajmują Adam Nagórski i jego matka, Łukasz Halicki kłania się z rzadkim przy jego niezależnych manierach szacunkiem, ponieważ jednak nieczęsto podobną atencję w życiu uprawia, ukłon jego w czujnym sprężeniu całego ciała i w pośpiesznym i głębokim pochyleniu korpusu wyraźnie odwołuje się do czasów sztubackich młodego aktora i całkiem w stylu uczniowskim wypada.
BEATA: Kto to jest?
ŁUKASZ: Nie poznałaś? Nagórski.
BEATA: Ta staruszka obok niego?
ŁUKASZ: Matka.
BEATA: On ma jeszcze matkę?
ŁUKASZ: Wiesz, kto to jest? Słynna Kellerka!
BEATA: /oglądając się do tyłu/ O Boże, ona jeszcze żyje?
ŁUKASZ: Keller jest jej rodzonym siostrzeńcem, mówił mi kiedyś, że urocza staruszka.
BEATA: Staruszki mogą być urocze?
ŁUKASZ: Ja lubię staruszki.
BEATA: Bo ty lubisz wszystko, co lubi ciebie.
ŁUKASZ: Nieprawda, nie lubię pcheł.
BEATA: Ile ona może mieć lat?
ŁUKASZ: Osiemdziesiąt kilka.
BEATA: Mów wyraźniej!
ŁUKASZ: Osiemdziesiąt, dwa, trzy, nie pamiętam dokładnie.
Właśnie oboje, aby zająć swoje miejsca w głębi dwunastego rzędu, zmuszają już siedzących do podnoszenia się. Beata zatrzymuje się i skupienie oraz pewien wysiłek odmalowują się na jej twarzy.
ŁUKASZ /szeptem/: Przechodź, Beata!
BEATA /głośno/: To, jak ona się urodziła, ja miałam minus sześćdziesiąt lat!
A ponieważ dopiero teraz zauważa, że jakaś starsza kobieta /Celina Raszewska/ stoi, aby ją i Łukasza przepuścić, mówi szybko, pobrzękując swymi łańcuchami i ujmująco się uśmiechając:
— Przepraszam panią bardzo — — — — — — — —
Celina Raszewska dopiero, gdy się podniosła, zauważa profil Adama Nagórskiego, akurat pochylającego się ku matce. I jak zawsze, gdy go widzi z daleka w miejscach publicznych lub na ulicy, ogarnia-
Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/44
Ta strona została skorygowana.