Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/60

Ta strona została przepisana.

ru wzruszenia, oczy mu zaszły łzami, a gdy oślepłymi dłońmi domacał się fotela, opadł na niego ciężko i odgarniając z czoła zlepione potem włosy pochylił się ku Nagórskiemu — szesnaście lat miałem, mistrzu, kiedy się biłem w Powstaniu, na Starówce walczyłem, kanałami szedłem do Śródmieścia, taki byłem chłopak!, potem mnie zeszmaciły te skurwysyny, szmatę ze mnie zrobili, ścierkę do brudnych robót, ale nikt Heńka Orlika nie zapyta przez jakie piekło przeszedł, pan patrzy na wszystko z wysoka, bo pan może sobie pozwolić, pan jest wielki pan, wielki pisarz, a co ja? butów nawet czyścić panu nie jestem godzien, bo jestem szmata! jestem, kurwa jego mać! ale człowiek też jestem — głowa mu na piersi opadła, więc ją objął oburącz, szeroko rozstawionymi łokciami wsparłszy się o krawędź stołu, chwilę trwał nieruchomo w tej pozycji, niewyraźnie coś mamrocząc, aż nagle ciężko i głośno się rozpłakał — taki skurwysyn, taki skurwysyn — mamrotał, łkając i pochlipując przez nos — jak mnie skurwysyn potrzebował, to kumplem byłem, ty mi mówił, Heniek, Heniuś, a teraz: nie mam czasu, zadzwońcie... skurwysyn taki!
Nagórski, cofnąwszy cokolwiek fotel do tyłu, jakby stwarzając ten pozorny dystans chciał się od towarzystwa Orlika odciąć, popijał swojego harcerzyka, w pewnym momencie odstawił opróżnioną szklankę na stół i już miał zamiar podnieść się i odejść, gdy Orlik podźwignął głowę, przetarł wierzchem dłoni załzawione oczy, włosy odgarnął z czoła, a skoro spojrzał na Nagórskiego, wyraz jego oczu, jeszcze zaczerwienionych i zwężonych, lecz przytomnych, stał się ostry i nieprzyjemny.
— Przepraszam, że przeszkodziłem — powiedział z krzywym uśmieszkiem — już pana uwalniam od swego towarzystwa. A na pożegnanie powiem panu: pan też jest skurwysyn, tylko skurwysyn na szlachetno.
Czekał chwilę na reakcję Nagórskiego, lecz gdy się już nie doczekał, podniósł się i odszedł w kierunku baru. Nagórski nie patrzył za nim. Zapalił papierosa, zaciągnął się dymem, a gdy podniósł głowę — Orlika już w barowym hallu nie było. No tak! — powiedział do samego siebie półgłosem i był to jedyny komentarz, na jaki potrafił się zdobyć. Jeszcze po chwili podniósł się, aby — wbrew temu, co podszeptywał rozsądek — zamówić następnego harcerzyka — — — — — —

wieczorem

Prawie dziesięć godzin nad maszynopisem, dotarłszy pod wieczór do fragmentu o tyle krytycznego, iż od tego miejsca zaczynają pojawiać się w tekście szczeliny i dziury, nawet miejsca puste, tylko część zaprojektowanych scen jest napisana, a spośród nich te, które przed kilkoma laty były drukowane w Twórczości, wymagają obecnie wielu korektur. Tylko przypadek sprawił, że znalazłem się w tym punkcie, pełnym niepokojących niewiadomych, akurat w pierwszą rocznicę dnia, w którym — wedle chronologii czasowej — zaczyna się Miazga. Pogoda lepsza niż w roku ubiegłym. Od kilku dni pochmurnie, lecz ciepło, sporo deszczu, w mieszkaniu — ponieważ wciąż jeszcze grzeją kaloryfery — zaczyna być duszno.
Zbyt po całym dniu pracy zmęczony, żeby ożywić wyobraźnię i wybiec wraz z nią ku oczekującym mnie kłopotom, chciałbym przecież jedno jeszcze zrobić: przepisać mianowicie — z notatki z października roku ubiegłego plan nie opracowanych fragmentów II części Miazgi. Później się zastanowię, czy ten plan rzeczywiście