wana cioteczną siostrą Nagórskiego, tymczasem ona i Krzysztof, będąc dziećmi przyrodniej siostry Adama, Emilii Czaplickiej, są jego siostrzeńcami.
Pomysł, żeby gdzieś koło północy wtargnął na bankietową salę podpity Marek Kuran — natrętny i niepotrzebny. Ewentualne rozmowy o sztuce i polityce też do bani. Mógłby Nagórski, o którejś tam porze schodząc do toalety, spotkać w hallu albo w szatni Alicję Singer, która po koncercie poszła na kolację w towarzystwie młodego i przystojnego, powiedzmy: sportowca /bokser, oszczepnik, krótkodystansowiec?/. Ale po co? Żeby się dowiedzieć, co to była za historia z Markiem Kuranem? Albo, żeby Nagórski, nie bez pewnej satysfakcji mógł stwierdzić, że jego kuzynka /także siostrzenica!/, mimo wielkiego o siebie zadbania, trochę się podstarzała? Zastanowić się, może to miałoby jakiś sens, Alicja Singer przynajmniej raz jeden pokazałaby się w swoim kształcie cielesnym.
Nieźle by pasowali do bankietu jutrzejsi nowożeńcy, a Konrad jako powinowaty Haliny, mógłby wraz z narzeczoną figurować wśród zaproszonych. Byłaby to okazja, aby Konrad w przystępie pewnego rozluźnienia /lecz czy dopuściłby do takiego stanu?/ poczynił zwierzenia na temat swego nie całkiem zrozumiałego małżeństwa z Moniką. A jutrzejsza Panna Młoda samą swoją obecnością też by wniosła element ożywienia, to mogłoby wypaść nieźle, lecz obecność obojga na bankiecie psuje cokolwiek i mąci ową historię z bólem zęba, która w sposób bezwzględny i ostateczny została od dawna Kellerowi zaplanowana. A może jednak? Gwałtowny ból zęba /wyleczonego i zaplombowanego/ budzi Konrada z pierwszego snu gdzieś koło drugiej w nocy. A ponieważ znakomity aktor usypia łatwo i szybko, wystarczy, jeśli się położy między północą a pierwszą. Ze względu na jutrzejszą ranną próbę generalną Prometeusza i w ogóle cały dzień dla obojga męczący /choć jakże radosny!/ nie muszą uczestniczyć w przyjęciu do końca, przed północą mogą się w sposób dyskretny ulotnić, Konrad odwozi Monikę na Saską Kępę i natychmiast wraca do siebie, wszystko razem nie zabierze mu więcej niż około piętnastu, dwudziestu minut. Owszem, to jest kuszące. Warto by może także dopisać scenę w aucie, kiedy Konrad odwozi Monikę. Przy willi, w której mieszkają Pankowie, mogliby wysiadając z auta akurat natknąć się na moment powrotu do domu Leopolda Panka /wraca od Raszewskiego/, oczywiście starego, nieźle podpitego, odwozi kierowca, ten sam, który o swoim szefie dość pogardliwie się wyraził w części I. Takie nocne i nieoczekiwane spotkanie ojca z córką i już prawie zięciem może być interesujące, możliwość dobrych podtekstów, śmieszne poza tym i także trochę żałosne, szczególnie dla Panka. Także po drodze, w aucie jeszcze jeden dialog narzeczonych: Konrad całkowicie pochłonięty swoim Prometeuszem, Monika rozgadana na temat Lady Mackbeth /z pewnością poruszyła ten temat na bankiecie/, a równocześnie wciąż niezdecydowana, w jaki sposób ułożyć swoje dalsze stosunki ze Stefanem Raszewskiem. Bo chyba jednak jeszcze ostatecznie nie zerwali?
Wspomniane przed chwilą zwierzenia Konrada Kellera. W Filharmonii przed koncertem Keller mówi, że jeśli został aktorem, to być może dlatego, iż zbrakło mu fantazji i tupetu, aby stać się hochsztaplerem. Przepadła mi, niestety, wtedy w 66-tym roku w Stuttgarcie, scena /właśnie ta nocna z bólem zęba/, w której Konrad słucha wywiadu ze sobą nagranego na taśmę. Został mi jednak w notatkach fragment tego dialogu:
— Jeżeli zostałem aktorem, jestem aktorem i chyba nim pozostanę, to nie dlatego, żebym nie potrafił robić czegoś innego. Myś-
Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/69
Ta strona została przepisana.