Pozostawmy na razie Monice ostatnie słowo. Po przepracowaniu całości Miazgi trzeba będzie i do tej zabawy powrócić. Może się coś da zrobić z tego bankietu. Zgodnie z planem /chyba słusznym/ scena tego wieczornego przyjęcia, w pewnym momencie przerwana, ma się pojawić raz jeszcze, tyle że później, gdzieś przed północą, kiedy na sali bankietowej nie ma już Aima Immonena, wszyscy są dość pomęczeni i rozluźnieni, a Konrad i Monika dyskretnie się ulatniają. Może wtedy rozmowa Nagórskiego z dawnym jego, bo jeszcze sprzed wojny przyjacielem, prof. Wnukiem? Kusi mnie trochę, żeby jeszcze raz wywołać pewne moje wspomnienie z lat wojennych, kiedy w sierpniu roku 1942 znaleźliśmy się z Czesławem Miłoszem w Krakowie, przed tym parę dni zatrzymaliśmy się w Chrobrzu u Józefa Mortona, a potem wąskotorową kolejką dobrnęliśmy po całym dniu podróży do Kocmyrzowa, do Krakowa szliśmy piechotą, było już dość późno, kiedy znaleźliśmy się w mieście, bo — pamiętam dobrze — był zmierzch i słabo się tliły zaciemnione światła, piliśmy tani rum w knajpie koło dworca, i chyba ostatnim pociągiem w doskonałych humorach pojechaliśmy do Kazika Wyki, do Krzeszowic. Nazajutrz rano wybraliśmy się we trójkę do Krakowa, było akurat jakieś święto hitlerowskie, bodaj święto Hitlerjugend, cały Kraków dosłownie tonął w sztandarach i w swastykach, więc przytłoczeni tą obcą wrogością opuściliśmy stłoczone śródmieście bez oddechu i Grodzką poszliśmy w kierunku Wawelu, zaszliśmy aż na Skałkę, tam martwa cisza była, żywej duszy i właśnie z tego dość długiego błądzenia wokół kościoła z grobami zasłużonych Polaków wyniknął w wiele lat później fragment mojej przedmowy do Lorda Jima Conrada, któremu kiedyś, gdy był młodym jeszcze chłopakiem i rwał się do świata, krakowska Skałka mogła się wydać czcigodnie przybytkiem równie skostniałym i bez życia, jakim się wydała nam już nie tak wprawdzie młodym, lecz jeszcze młodym w tamten upalny dzień sierpniowy w okupowanym Krakowie. Lecz wspomnienie, o którym przed chwilą napomknąłem, dotyczy nie tego dnia, lecz poprzedniego wieczora. Może warto coś z tego zrobić?
Koniecznie napisać scenę Monika-Konrad w drodze na Saską Kępę i również scenę spotkania z powracającym od Raszewskiego Leopoldem Pankiem.
Po prawie dziesięciu godzinach pracy jestem tak zmordowany fizycznie, ale tylko fizycznie, że brak mi sił, aby się zabrać do powrotu Antka Raszewskiego do domu i jego rozmowy z matką. Też scena nie napisana, sporo jednak do niej dawnych pomysłów, trzeba je tylko będzie uporządkować i zdecydować ostatecznie, czy tekst eseju Antka o Ostatniej godzinie ma być w tym miejscu, czy przełożyć go do części III. Już kilkakrotnie rozpatrywałem wszystkie argumenty, przemawiające na korzyść lub niekorzyść każdego z tych dwóch rozwiązań. Na razie bardziej mi trafia do przekonania, aby tekst eseju /jutro, to znaczy w sobotę są urodziny Antka, kończy dwadzieścia lat i nie bez głębszych racji wybrał sobie ten właśnie dzień, aby zanieść w południe swoją pracę Nagórskiemu, tekst w schludnej teczce leży na biurku/ przeczytała jeszcze tego wieczoru Celina Raszewska. Ale to do jutra.
Żeby nie zapomnieć, bo mi to dzisiaj, gdy krótko odpoczywałem po obiedzie, przyszło do głowy:
1/ w przeciwieństwie do męża i syna Celina Raszewska nie ma jeszcze wykończonej biografii. Więc do jej danych dodać: jesz-