Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/79

Ta strona została przepisana.
"NIE COFA SIĘ TEN, KTO ZWIĄZAŁ SIĘ Z GWIAZDĄ"

Czy to, iż ktoś stał się pisarzem, było swego czasu kwestią wyboru? Czy też zawsze w takiej sytuacji mamy do czynienia z pewną koniecznością? A może zdecydował o tym po prostu przypadek? Jakkolwiek jest, jakkolwiek może być, zawsze jednak, w jakimś trudnym do określenia momencie życia, trzeba wybrać pomiędzy miłością a sztuką, tymi dwiema możliwościami, które rywalizując ze sobą, wykluczają się wzajemnie.
Pierwszym zwiastunem artystycznej świadomości bywa zazwyczaj uczucie, aby przeżycia, których się doznało: przeżycia ułomne i chaotyczne, uczynić czystszymi i jaśniejszymi i w takim kształcie utrwalić na zawsze. Z biegiem czasu uczucie to przeradza się w nieustanną potrzebę przetwarzania rzeczywistości, ta zaś staje się wreszcie czymś dominującym — głównym sposobem istnienia. Można to jeszcze inaczej określić: artysta to człowiek, którego świadomość żąda sublimacji świata przeżywanego; taką sublimacją jest pieśń, którą tworzy.
Kiedy jednak stajemy w obliczu wyboru? W którym momencie decydujemy się uczynić własne dyspozycje i wrażliwość przedmiotem życiowej działalności i przyjąć na siebie ciężar konsekwencji, jakie wynikają z tego postanowienia? Co sprawia, że rezygnujemy z miłości, by tęsknić za nią całe życie? Co powoduje, że wolimy żyć pośród wyrzeczeń i cierpienia? Ilość tych pytań i tkwiący w nich niepokój zdają się zapowiadać, że tym, co po nich nastąpi, może być tylko milczenie. "Nie cofa się ten, kto związał się z gwiazdą" — powie Leonardo, i zdanie to jest chyba jedyną odpowiedzią, jakiej można udzielić. "Związać się z gwiazdą" zaś to tyle, co pragnąć nieśmiertelności, co chcieć żyć dłużej niż zezwala na to biologia. Namiętność ta domagając się zaspokojenia, pcha swojego nosiciela w otchłań przeróżnych żywiołów. Człowiek nią opętany zawiera pakt z diabłem, czyli jedna się z własnym złem, albowiem tylko wtedy ma szansę zostać przeklętym i potępionym, by później przekleństwem i potępieniem okupić nieśmiertelność. Przekleństwo zaś spada na niego, gdy staje się nieludzki i ponadludzki.
W naszej, dość zubożałej literaturze, Adam Nagórski jest jednym z niewielu pisarzy, którzy piszą sobą i o sobie, i dla których dumne marzenia o pieśni wyrażającej człowieka i zbiorowość nie straciły na świeżości i blasku. Jego pielgrzymka w głąb siebie jest jednocześnie wędrówką ku wyniesieniu i sławie. Skomplikowane to jednak drogi i wymagają dłuższej refleksji.
W Notatkach Nagórskiego, wszystkich, którzy po nie sięgają, uderza jeden wciąż powtarzający się motyw: oto pisarz, prawie obsesyjnie powraca do wyznania, że jego oblicze prawdziwe zasadniczo różni się od tego, jakie mu się przypisuje, z jakim funkcjonuje w społeczeństwie. "Kim jestem? — pyta. — Czego chcę? Jaka jest moja wartość, ale ta prawdziwa, nie ta mojej tzw. pozycji, mojego nazwiska? Ci, którzy mnie nie znają, mogą sądzić, że moja egzystencja jest znakomita i po prostu jestem jednym z rzadkich dzieci szczęścia. Słabość i samotność, tylko tyle".
Albo w innym miejscu: "Jestem spragniony głosów uznania, lecz gdy do mnie dochodzą, pogłębia się we mnie zwątpienie we własne siły i możliwości. Ileż razy we własnym poczuciu kończyłem się jako pisarz!" Motyw ten pojawia się także w utworach, ale i tam ma on charakter wybitnie osobisty. "Ja? ja silny i szlachetny? — demaskuje się bohater Pragnień — wierz mi, tylko złudą, złudą i pozorem jest moja siła, nawet domyślić się nie możesz jak bardzo inny jestem od tego, który istnieje w twoje, wyo-