Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

niałej kobiety, i sam był zbyt udręczony i niespokojny, aby swoje wywody o niezwykłym talencie pisarskim Marka i wspaniałej przyszłości, jaka czeka młodego poetę, aby zatem te zapewnienia i prognostyki podać w formie przekonywającej, skończyło się na tym, że on się z kolei począł na charakter Marka uskarżać i zabrnął w te ciemne i śliskie sfery tak daleko, że pani Kuran, pełna respektu dla jego naukowych kwalifikacji oraz pozycji ojca i siostry, poczuła się niejako zobowiązana, aby wystąpić ze słowami pocieszenia, błagając równocześnie, by się nie zniechęcał i nie rezygnował z pedagogicznego opiekuństwa nad jej zabłąkanym synem.
Ksawery Panek słuchał nieuważnie i wreszcie powiedział:
— Ja już jestem bezsilny, proszę pani, zupełnie bezsilny.
Na to pani Kuran:
— Marek ma złote serce, panie doktorze, czasem udaje, że jest niedobry, ale to tylko poza, młodzieńcza poza, ja wiem, że wbrew pozorom on ma złote serce.
Ksawery Panek, spoglądając na dużą fotografię przedstawiającą Marka jako kilkuletnie dziecko: pucołowatego aniołka z aureolą jasnych, wesoło się kręcących włosów:
— To prawda.
— On się jeszcze kiedyś odwdzięczy za wszystko, co pan dla niego zrobił i robi, panie doktorze. Zobaczy pan! Żeby tylko tak nie pił.
— Właśnie!
— Myślę sobie nieraz, dlaczego on pije? Ani mój mąż ani ja nie mieliśmy żadnych nałogów. I nikt w rodzinie. Jak Marek pierwszy raz przyszedł do domu pijany, miał wtedy czternaście lat, myślałam, że zwariuję, takie to było straszne. Mąż był wtedy na delegacji, więc nie widział, potem, jak Marek coraz częściej przychodził nietrzeźwy, ukrywałam przed ojcem, może i dobrze, że biedak nie żyje, umarł w samą porę, żeby nie patrzeć, jaki z jego synem dramat.
W tym momencie w Ksawerym skrystalizowała się pewność, która w kształtach nie całkiem klarownych udręczała go jak niewidzialna strzyga od pierwszej nocy z wtorku na środę /po recitalu Haliny Ferens-Czaplickiej/, kiedy Marek nie wrócił do domu, pewność, że spotkawszy w którymś z lokali przypadkowych znajomych, odprawia z nimi wielodniowy balet. A ponieważ posiadał podubliwą wyobraźnię, natychmiast wyroiły się przed nim nie dalej niż na wyciągnięcie ręki, a nawet bliżej różne konfiguracje erotyczne, w których wśród rozpasanego splątania obojnackich członków, piersi, brzuchów, wilgotnych i otwartych warg, i ud rozpustnie rozchylonych lub wzniesionych na kształt skrzydeł w górę, i genitalii nabrzmiałych, spotniałych i oślinionych, wszystkie uroki szczególnie ruchliwe i przedsiębiorcze stawały się udziałem Marka, jego zezujących niespokojnie a i bezczelnie oczu, ocienionych dziewczęcymi rzęsami i jego chłopięcego ciała, ofiarowującego się gorliwie wszelkim gwałtom i natychmiast chętnego do gwałtu. Zaatakowany tą natarczywą wizją, wyciągnął z kieszeni welwetowych spodni chustkę, przetarł nią czoło oraz dłonie, i powiedział:
— Ja wiem, że Marek ma dobre serce.
— Pan go przecież równie dobrze zna, jak ja, panie doktorze, może nawet lepiej. Dla młodego chłopaka matka nie jest najważniejsza.
— On ma fantastyczny talent, proszę pani, za to ręczę. Ale nie wolno mu się rozmieniać na drobne.
— Ja panu bezgranicznie ufam, panie doktorze, ufam panu,