stwa, lecz prawda niszczy nadzieję". Cóż mu więc pozostaje? Jedno tylko: odrzucić czarodziejską pałeczkę, wyrzec się magii, stać się na powrót zwykłym, niewiedzącym, śmiertelnym. Rozpocząć wszystko od nowa, od początku. Czy jednak szansa taka jeszcze istnieje? Nie! — po raz wtóry odpowiadają Furie. Jeżeli szukało się prawdy i odnalazło się ją, pada się jej ofiarą, takie jest prawo. Powrotu nie ma. Trzeba odtąd żyć, jak ktoś zwykły z niezwykłą wiedzą. Taka jest cena. Myśli Leonardo: "Ja, którego ciała już nikt nie może pożądać, ale również i ja, który w swoim dogasającym ciele, w ciele okrytym usychającą skórą — wciąż odczuwam błogosławione i rozpaczliwe dreszcze pożądania, ja, którego nikt nie zapragnie wziąć w ramiona, aby na moich usychających wargach złożyć pocałunek i ustami młodości objąć moje usta już usychające, ja, oszukujący samego siebie i oszukujący tych, których muszę oszukiwać, aby oszukać samego siebie, śmiercią przywoływany, a wciąż pogrążenia w młodości spragniony, nigdy nie zaspokojony, bowiem ściganie uciekającej młodości nigdy nie może być zaspokojone, ja, któremu nie jest obcy żaden grzech i który zna do ostatniego oddechu wszelkie zbłąkanie, ja, który mimo mojej usychającej skóry i moich starczych warg, które są obrazą radości i harmonii, znam równie dobrze dno ciemnych przepaści, jak urojone blaski tęsknot, ja, który w pysze fałszywej pokory... ja wziąłem na ramiona ciężar ponad moje siły". Jednakże i w tym szczególnym momencie nie opuszczają go sprzeczne uczucia. Oto po tym dramatycznym wyznaniu pojawia się bluźnierstwo przeciwko Bogu. Leonardo przypomina sobie, jak zdarzyło mu się kiedyś wykonać obraz treści religijnej, za którym jął szaleć pewien młody książę, jak kupił go wreszcie i chciał zniszczyć to, co wskazywało boskość postaci, aby móc całować ją bez wyrzutów sumienia. "Osiągnąłem taką władzę nad duchem tego człowieka — myśli — że zdolny byłem rozkochać go w kobiecie malowanej, nie mniej niż w żywej. W tym, Boże, poprzednika nie miałem. Zdołałem stworzyć piękno, jakiego nikt dotąd nie oglądał! I ja miałbym teraz umrzeć? Nie! Ja pójdę dalej..." Rzeczywiście, Leonardo do ostatnich słów nie wierzy w możliwość własnej śmierci. Wydaje mu się, że to, co wkrótce nastąpi, przyniesie po prostu kolejne doświadczenie, okaże się jakąś szczególną, jemu tylko daną przemianą. Wiara ta wzbudza ostatnią nadzieję Leonarda. Lecz cóż w tej sytuacji oznaczają zdania ostatnie? Czyżby jednak zwątpienie w obliczu zjawiającej się pustki? A może tylko przestroga? Lecz jeśli przestroga, to dla kogo? Bo przecież nie dla stojącego obok Francesca Melciego, wyłącznego spadkobiercy jego ziemskiego dorobku. Może więc dla ludzkości w ogóle, a zwłaszcza dla tych, których potrzeba dążenia ku rzeczom nieosiągalnym już opętała?
Ostatnia godzina pod względem kompozycyjnym jest dziełem zbudowanym misternie. Każdy szczegół, wszelkie podteksty są tu starannie dobrane i posiadają określone znaczenie. W sumie całość kojarzy się z kołem, z ciągłą linią zamkniętą. Oto Leonardo rozpoczyna opowieść o swoim życiu, aby przeprowadziwszy rachunek sumienia, wywód burzliwy i narastający jak same koleje życia, powrócić na koniec tam, skąd wyruszył, do punktu wyjścia. Pomiędzy poszczególnymi fazami życia a stadiami monologu zachowana jest swoista symetria. Każdemu przeżyciu Leonarda zawsze odpowiada jakiś inny ton i jakaś nowa myśl, która dalej popycha jego spowiedź. Ale i to jeszcze nie wszystko: Nagórski bowiem w kolejnych stadiach "choroby" Leonarda widzi okresy i tendencje własnych poszukiwań. Najbardziej wyrazisty przykład tej zależności znajduje się mniej więcej w połowie /wybór tego
Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/87
Ta strona została przepisana.