Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/90

Ta strona została przepisana.

Burzy nie było, tylko po południu przez kilka godzin padał deszcz i pod wieczór trochę się odświeżyło. Ale dzień stracony, choć bardzo długi, cały w nastroju skretynienia: sam ze sobą grałem w kości i z mizernym zainteresowaniem, żeby się czymś zająć, przeczytałem kiepski kryminał.

sobota, 25 kwietnia

Trochę, lecz niewiele lepiej niż wczoraj. Czytanie eseju Antka musi trwać co najmniej godzinę i kwadrans, może nawet dłużej, więc w pewnym momencie lektury oboje, i Celina i Antek muszą usłyszeć, jak goście schodzą na dół, nie ma chyba jednak sensu zaznaczać tego w tekście. Natomiast, kiedy Antek przeczyta ostatnie zdanie i pocznie starannie wyrównywać niedbale w trakcie lektury odkładane na bok kartki, aby je z powrotem włożyć do teczki — wolałbym w tym momencie uniknąć wypowiadania przez Celinę jakichś bezpośrednich ocen i sądów. Zamyślona i po dłuższym milczeniu powinna powiedzieć raczej tak:
CELINA: Jutro jest rocznica śmierci ciotki Elżbiety.
ANTEK. Ciotki Elżbiety?
CELINA. Trzydzieści pięć lat.
ANTEK. Skąd ci to przyszło do głowy?
CELINA. Na pogrzebie Elżuni, w Zakopanem, poznałam pana Nagórskiego. Możesz sobie wyobrazić, że miałam wtedy siedemnaście lat?
ANTEK. Nagórski też chorował na gruźlicę?
CELINA. Ależ nie! był zdrowy.
ANTEK. Więc skąd się wziął na pogrzebie?
CELINA. Oni się bardzo kochali, to była wielka miłość.
ANTEK. /po chwili/ Nigdy mi o tym nie powiedziałaś. /znów po chwili/ Jaki on był?
CELINA. Pan Nagórski?
ANTEK. Zabawne, że mówisz o nim "pan".
CELINA. Dla mnie był pan.
ANTEK. Więc jaki był?
CELINA. Czy ja wiem? /po dłuższej chwili/ to było tak dawno, nie bardzo już pamiętam. Byłam taka młoda i głupiutka, na pewno nawet do głowy mi nie przyszło, że spotkałam sławnego w przyszłości pisarza.
ANTEK. Niesłychane! poczekaj, urodził się w dziewięćset dziewiątym, a to było?
CELINA. W trzydziestym czwartym.
ANTEK. To znaczy miał? Nieprawdopodobne! dwadzieścia pięć, tylko cztery lata był starszy ode mnie.
Po ściągniętych brwiach i zmarszczonym czole widać wysiłek /chyba jednak daremny/, jaki wkłada, aby wyobrazić sobie tak odległą i niespodziewanie wywołaną przeszłość. Natomiast bez większych trudności natychmiast sobie uświadamia, że w jakiejś mierze, może nawet istotniejszej i głębszej od formalnego powinowactwa, jest dzięki owej przeszłości związany z obiektem swojej adoracji.
ANTEK. Naprawdę nic nie pamiętasz?
Trzeba tak jakoś zrobić, żeby czytelnikowi musiało się w tym momencie nasunąć skojarzenie z dwukrotnie już eksponowanym motywem pogrzebu Elżbiety, w części I podczas rozmowy Celiny z Nagórskim, i w części II, w czasie koncertu w Filharmonii, kiedy Celina dostrzega Nagórskiego, siedzącego kilka rzędów przed nim.
CELINA. Prawie nic. Pogoda była, zdaje się, bardzo piękna. Przedwiośnie.