Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/99

Ta strona została przepisana.

że bezbłędnie panuje nad oporną maszyną. Mijając furmankę opuszcza szybę i macha ku jadącym ręką. Ma przed sobą pustą szosę. Przyśpiesza. Czuje, jak go wypełnia i rozpiera młodzieńcza sprawność fizyczna. I wtedy auto wpada w poślizg i roztrzaskuje się o przydrożne drzewo.

Na krótko przed północą Adam Nagórski odprowadza Halinę do jej apartamentu na pierwszym piętrze. Już w przedpokoju ogarnia ich ciężki aromat kwiatów, a gdy Nagórski, wyprzedzając Halinę, przyciska kontakt elektryczny i otwiera drzwi do salonu, zagęszczenie kwiatów wyłania się przed nim tak bujne i obfite, bo do kwiatów poprzednich przybyły kosze oraz bukiety z koncertu dzisiejszego, przede wszystkim róże, tulipany i goździki, trochę cieplarnianych, nazbyt wydelikaconych bzów, wobec tego wielokolorowego i nienaturalnie obfitego gęstowia przeżywa moment wahania, czy wejść do środka. I mówi:
— Jednak nadmiar bywa niekiedy niepokojący.
— Nadmiar czego? — pyta Halina wchodząc do środka.
Nagórski znów z niecałkiem ukształtowanym w otwartych oczach zarysem twarzy Nike:
— Jeżeli nie jesteś bardzo zmęczona...
— Trochę jestem, ale to przyjemne zmęczenie. Napijesz się?
— Chętnie.
— Koniak? Whisky?
— Raczej whisky. Wiesz, co to jest koniak?
— Już słyszałam, ktoś mi opowiadał, koniak to jest trunek, zapomniałam jak jest dalej...
— Który klasa robotnicza pije ustami swoich najlepszych przedstawicieli.
— Zabawne!
— Myślisz? To jest dowcip, ale dowcip realistyczny.
— Wy tutaj wszyscy opowiadacie dowcipy.
— Czemu się dziwisz? Służba zawsze lubi się nabijać ze swoich panów, ale oni na swój sposób bywają arystokratyczni i lubią się niekiedy pobratać ze służbą, opowiadając kawały o samych sobie.
— Dziwne to wszystko.
— Egzotyczne?
— Nie, właśnie dziwne.
— Cóż? żyjemy.
— Wciąż patrzę i słucham, i nie mogę się napatrzyć i nasłuchać.
— Polski?
— Wszystkiego. Znów ten ironiczny uśmiech?
— Przepraszam, to odruchowo.
— Wy prawie wszyscy tak się uśmiechacie. A już kiedy zaczynam mówić, co mi się tu podoba...
— A co ci się podoba?
— Wciąż sprawiacie takie wrażenie, jak byście chcieli przybyszowi stamtąd, z Zachodu, dać do zrozumienia, że w porównaniu z wami jest mało doświadczonym, głupiutkim dzieckiem. Czy nie tak?
Mów dalej, Halino.
— Cóż mam mówić? Wiem, że nie jestem specjalnie mądra, ale kto wie, czy na wiele spraw nie mam świeższego spojrzenia od was. Mniej przeżyłam, mniej widziałam okropności, nie musiałam walczyć z tyloma trudnościami, ale może dlatego potrafię widzieć i wię-