Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 3.djvu/105

Ta strona została przepisana.

kiego stworzył tylko polską poezję. Jak na jednego człowieka, to bardzo wiele. Ale wszechstronnego rozwoju literatury, więc przede wszystkim prozy powieściowej i dramatu, nawet Kochanowski nie mógł zapewnić.

czwartek, 30 lipca

Zawiadomiono mnie dzisiaj telefonicznie, zresztą w sposób jak najbardziej kurtuazyjny, iż na razie, niestety, paszportu zagranicznego otrzymać nie mogę, może trochę później, kiedy się sytuacja wyjaśni. Nie spytałem, jaka sytuacja i na czym jej wyjaśnienie ma polegać?
Natychmiast po telefonie zabrałem się do poprawiania maszynopisu Miazgi. Jesienią roku ubiegłego, gdy na zaproszenie PEN CLUB-u miałem jechać do Oslo i Helsinek — w dniu, w którym przyszło zawiadomienie, że paszportu nie otrzymam, natychmiast po bardzo wielu miesiącach zniechęcenia i bezsilności wróciłem do pracy nad Miazgą. Po paru tygodniach byłem szczęśliwy, że nie muszę jechać i nieomal wdzięczny Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, że zostałem załatwiony odmownie.

wieczorem

Przeczytałem, robiąc drobne poprawki, cały Dziennik poprzedzający tekst i tekstu około pięćdziesięciu stronic.

Nie wiem dlaczego mi się to przypomniało. Miałem wówczas dwanaście, może trzynaście lat. Była u nas służąca od niedawna. Nie pamiętam ani jej imienia ani nazwiska. Ale pamiętam, że była drobna i miała ciemną, cokolwiek tatarską twarz. Była małomówna i chyba się u nas źle czuła, może dlatego, że myśmy nie mogli jej polubić. Pewnego dnia — pewnie byłem chory, jeśli przed południem byłem w domu, nie w szkole — chcąc sobie ułatwić rozpalenie ognia pod kuchnią wzięła bańkę z naftą i wilgotne drzewo ułożone w palenisku poczęła skrapiać. Wybuch nastąpił gwałtownie. Usłyszałem tylko huk. Całe mieszkanie się zakołysało. O ile pamiętam, nie pobiegłem do kuchni. Od matki się dowiedziałem, że dziewczyna objęta nagle ogniem wyskoczyła przez mały lufcik na podwórze. Mieszkaliśmy na drugim piętrze. Przyjechało Pogotowie. Umarła w szpitalu po paru godzinach. Wtedy, zaraz potem, kiedy mieszkanie się zakołysało modliłem się po raz ostatni. Pamiętam to bardzo dobrze. Nie pamiętam, czy za nią: drobną, płonącą dziewczynę, szukającą ratunku w ubogiej cząsteczce okna, czy w ogóle. Potem przez wiele lat się nie modliłem. Ale jeszcze później, bardzo później, już jako młody człowiek przeżyłem wiarę namiętnie, lecz krótko. Ogarnęła mnie chyba tylko dlatego, żebym mógł napisać swoją pierwszą młodzieńczą powieść Ład serca, poczęła bowiem wygasać, gdy książkę ukończyłem. Teraz jednak, gdy tak wiele lat i różnorodnych doświadczeń dzieli mnie od tamtych czasów — myślę niekiedy, iż wszystko, co robię i czego nie robię, wszystko, co myślę, co odczuwam, czego pragnę i czym się dręczę, wszystko, kim jestem i kim nie jestem — zostało nieodwracalnie i aż po kres mego życia ukształtowane przez wyobrażenia i normy chrześcijańskie /katolickie?/.