się w początku września 1944 r. z Dojlid, by niezwłocznie powrócić w szeregi Armii Krajowej. Powstanie Warszawskie jeszcze trwało.
W rejonie Puszczy Białowieskiej natrafiłem na resztki V Brygady Wileńskiej AK. Dowodził nią oficer zawodowy, mjr. Zygmunt Szendzielarz /"Łupaszka"/, którego poprzednio w ogóle nie znałem osobiście. Dołączyłem do jego oddziału AK.
Nie będę się wdawał w opisywanie tragicznych losów wojny domowej. Muszę jednak podkreślić, że fakt aresztowania "szesnastu" w Pruszkowie /marzec 1945/ utwierdził nas w przekonaniu, iż nie ma dla nas innego miejsca na ziemi niż w lesie.
Prasa dość dowolnie traktuje obecnie moją osobistą rolę: nie dowodziłem akcją w Narewce, w Boćkach i Siemiatyczach nie byłem nigdy w życiu, nie spaliłem żadnej wioski białoruskiej, ani innej. Szkolenia ideologicznego oddział wcale nie potrzebował. Zastępowały je... wspomnienia. Każda wojna domowa ma to do siebie, że z biegiem czasu staje się coraz bardziej okrutna. Historia nie zna wyjątku od tej reguły.
Nie wierzyłem ani przez chwilę w wybuch wojny amerykańsko-rosyjskiej. Do wiary w absurdy nie jestem skłonny. Sądziłem, że stanowimy atut polityczny w ręku "polskiego Londynu", który za cenę rozwiązania naszych oddziałów wytarguje lepsze warunki w nieuchronnym kompromisie. W lipcu 1945 r. dowiedzieliśmy się, że mocarstwa przestały uznawać "polski Londyn". Coś w rodzaju kompromisu osiągnięto zatem, a my pozostawaliśmy w lesie... bez żadnych wskazówek.
W dniu otrzymania tej wiadomości "Łupaszka" mianował mnie swoim zastępcą. Poprzednio pełnił tę funkcję por. "Zygmunt", wybitnie zdolny dowódca liniowy.
W nocy z 8 na 9 sierpnia 1945 r. zostałem ranny, oddałem kolegom broń i tak skończyła się moja służba u "Łupaszki", który na przełomie sierpnia i września tegoż roku rozwiązał oddział. Odwiedził mnie w wiosce, gdzie się leczyłem, dał mi dokument repatriacyjny i nieco pieniędzy na pierwsze potrzeby /ubranie i przeżycie/. Sumy, jakimi rozporządzał, otrzymał jeszcze w r. 1944 z Okręgu Białostockiego AK.
Odprawę tę otrzymałem w złotych, nie w dolarach.
Z działalnością "Łupaszki", wznowioną w roku 1946, nie miałem absolutnie nic wspólnego.
W roku 1946 zacząłem pisać. Po pewnym czasie zostałem członkiem redakcji krakowskiego "Tygodnika Powszechnego", występując oczywiście pod własnym nazwiskiem. Pseudonim literacki musiałem jednak przybrać ze szczególnego powodu. Wiedziałem, że moja żona pozostaje w Wilnie, zarejestrowana jako wdowa. Moi bliscy w tym mieście byli przekonani, że zginąłem tam gdzie płk. Kotwicz. Obawiałem się, że moje nagłe "zmartwychwstanie" w Krakowie może łatwo skierować żonę w ślady moich rodziców i siostry, wywiezionych w początkach roku 1940 do Kazachstanu.
Moje późniejsze spotkania z Z. Szendzielarzem, który w końcu 1947 roku osiedlił się w Zakopanem, potem gdzieś w Gorcach, nosiły charakter wyłącznie towarzyski. O żadnych sprawach konspiracyjnych nie było mowy, nie powracaliśmy też do wspomnień.
U schyłku czerwca 1948 r. Z. Szendzielarz został aresztowany w miejscu swego zamieszkania. Urząd Bezpieczeństwa wykrył je i szedł "na upatrzonego", o czym dowiedziałem się później. Nastąpiła wtedy generalna dekonspiracja organizacji "wileńskiej", do której nie należałem, o której niczego nie wiedziałem. 30 czerwca czy też 1 lipca 1948 r. został uwięziony w Krakowie podkomendny Z. Szendzielarza pseudonimem "Wiktor". Usiłowano go złapać we Wrocławiu. Zdołał wyjechać do Krakowa i tu
Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 3.djvu/110
Ta strona została przepisana.