wróciła z Mazur, wczoraj Janusz znad morza, oboje pełni słońca i przestrzeni. Więc koniec lata, którego i w tym roku /trzecim z kolei/ nawet półoddechem nie doświadczyłem. Zamówiłem na październik w ZAIKS-ie pokój w Sopocie.
Wczoraj wczesnym rankiem, mając lat prawie osiemdziesiąt pięć, umarł w Paryżu François Mauriac, tak bardzo, gdy byłem młody, przeze mnie adorowany. Czy później, skoro miłość młodzieńcza wygasła, podziwiany? Raczej przypadkowo i bez większych emocji powracałem do jego książek, nie często przydarzała się okazja, żebym o nim myślał.
Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy i u kogo przeczytałem, iż w parę dni po pogrzebie André Gide’a Mauriac otrzymał od niego następującą depeszę: "Piekła nie ma. Możesz sobie pohulać. Daj znać Claudelowi. André Gide". Jeśli to ktoś tylko wymyślił — chyba wymyślił prawdę, a w każdym razie coś do prawdy zbliżonego. Oczywiście, katolicy w nieporównywalnie głębszym i szerszym zakresie aniżeli komuniści mogą być sobą, lecz też mogą być sobą tylko do pewnych granic. Od najdawniejszych lat mam o pisarstwie mniemanie podwójne: w różnorodny sposób bywa ono misją i wyższym powołaniem, lecz równocześnie przepływa przez niego element kpiącego kurwiarstwa, które pod maską szczerości tak łatwo może przekroczyć granicę, poza którą istnieje sfera grzechów przeciw Duchowi Świętemu, więc przeciw samemu sobie. Zdaję sobie sprawę, że w owym zakresie szczerości też posiadam pewne hamulce, bardzo trudne do przekroczenia. Myślę wszakże, że Mauriac, właśnie dlatego, że wierzył, lub wierzyć chciał — hamulce wobec owej "hulanki" posiadał miary większej aniżeli moje: prywatne. Wciąż nie wiem, czy szczerość musi doprowadzić do obnażenia się.
Może w przemilczeniach kryje się właśnie ludzka kondycja? Może skrajna, więc do końca doprowadzona szczerość jest tylko wynikiem słabości i rozpaczy?
Wieczorem na bardzo pięknym filmie Franco Zeffirellego Romeo i Julia. Ponad dwie godziny całkowicie urzeczony Szekspirem, scenografią i wyjątkową inteligencją reżysera, kolorem, ruchem, szekspirowską prawdziwością, a nade wszystko doskonałością pary dzieciaków: czułych, gwałtownych i niecierpliwych, zastanawiałem się przez cały czas, co z tych cudownych debiutantów wyrośnie, kim będą za trzy, pięć, dziesięć lat?
Po wielu dniach chłodnych i deszczowych od wczoraj najpiękniejsza jesień, prawie upał.
Rano poszedłem na spacer do parku, który zaczyna się tuż za naszymi oknami po drugiej stronie alei i na dość dużym obszarze ciągnie się aż po Wisłę. Upał, jak w lipcu. Siedziałem trochę na ławce przy nadwiślańskim bulwarze, lecz było zbyt gorąco, więc przeszedłem do letniej kawiarenki koło ZOO, tam spokojny cień, mało ludzi, dokoła ogromne drzewa i poprzez ich niski i gęsty nawis prześwitywała Wisła leciutko przymglona. Wypiłem jedno piwo i prawie w oszołomieniu, jak rekonwalescent po długiej chorobie, patrzyłem na najpiękniejsze u nas światło: uspokojone światło września, gdy nie istnieje w naturze nic cudow-