Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 3.djvu/53

Ta strona została przepisana.

poszła akurat do łazienki, przenosi aparat telefoniczny z hallu do swego pokoju i usiadłszy za biurkiem, aby nieco przydać równowagi osłabionemu z emocji ciału, wykręca swymi grubymi i lekko obrzmiałymi palcami domowy numer Raszewskiego. Nie przewidział /bo i skąd mógł przewidzieć?/ jednego: w jak bardzo złym humorze jest tego ranka Raszewski. Sekretarz Komitetu Centralnego podjął słuchawką prawie natychmiast.
RASZEWSKI: Słucham, Raszewski.
OTOCKI /z nadmiernego podenerwowania zbyt szybko i mało wyraźnie/: Dzień dobry, towarzyszu Raszewski, tu mówi Otocki.
RASZEWSKI: Kto?
OTOCKI: Witold Otocki.
RASZEWSKI: Słucham.
OTOCKI: Przepraszam, towarzyszu Raszewski, że was niepokoję o tak wczesnej porze, mam nadzieję, że was nie obudziłem...
RASZEWSKI: O co chodzi?
OTOCKI: Nawiązując do naszej wczorajszej rozmowy, nie wiem czy sobie przypominacie, ale kiedy wam referowałem sprawę ewentualnego wystawienia w Teatrze Stołecznym Mackbetha wspomniałem wam, że rolę lady Mackbeth zamierzamy powierzyć pani Monice Panek, otóż tak się złożyło, że wczoraj wieczorem, już po rozmowie z wami, miałem okazję mówić na ten temat z reżyserem i w trakcie dyskusji, jaką mieliśmy, doszedłem do przekonania, że wbrew temu, co sądziłem do tej pory, pani Panek, nie chciałbym sprawy tak postawić, żeby twierdzić, że się do tej roli nie nadaje, artystyczny aspekt tej sprawy jest w tym wypadku bardzo szczególny, po prostu, głębiej się nad całym problemem zastanawiąjąc, doszedłem do przekonania, że mamy w zespole aktorkę także młodą, nawet młodszą od pani Moniki, wybitnie zresztą utalentowaną, która ze względu na swoje warunki zewnętrzne i także, oczywiście, ze względu na rodzaj uzdolnień, jeszcze w większym stopniu niż pani Monika posiada dyspozycje do zagrania tak trudnej i eksponowanej roli, mam na myśli Beatę Konarską. Ponieważ próby mamy zacząć w najbliższy poniedziałek, nie chciałbym podejmować ostatecznej decyzji bez usłyszenia waszej opinii, zwłaszcza, że jak już wspomniałem, w stosunku do tego, co wam wczoraj referowałem, zaszły tego rodzaju zmiany...
RASZEWSKI: To wszystko?
OTOCKI: Słucham?
RASZEWSKI: Pytam, czy to wszystko?
OTOCKI: Uważałem, towarzyszu Raszewski, za swój obowiązek zakomunikować wam...
RASZEWSKI: A nie uważacie przypadkiem za swój obowiązek zakomunikować mi, czyście się już dzisiaj wysrali, czy jeszcze nie? /Przechodząc w krzyk/ Za kogo wy mnie właściwie bierzecie, co? Niemowlęciem jesteście, a ja waszą niańką? A może uważacie, że jestem na etacie wykidajły w tym waszym zasranym burdelu? /po chwili, gdy Otocki milczy całkiem sparaliżowany, mówi już spokojnie, choć twardo/ Bardzo mi przykro, dyrektorze Otocki, ale odnoszę wrażenie, że macie całkiem opaczne pojęcie o moich zainteresowaniach i kompetencjach. Zechciejcie więc przyjąć do wiadomości, że nie interesują mnie, słyszycie?, nie interesują mnie takie czy inne rozróby personalne dopóki nie nabierają charakteru politycznej dyskryminacji. O efekcie artystycznym waszych decyzji wypowiedzą się w odpowiednim momencie odpowiedzialni krytycy, ze mną obsady nie musicie uzgadniać, nic mnie nie obchodzi, kto i co w waszym teatrze gra, to wasza sprawa i osób zainteresowanych. W związku z tym przyjmij-