Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 3.djvu/54

Ta strona została przepisana.

cie, Otocki, do wiadomości, że Partia, tępiąc gdzie należy i kiedy należy przejawy sobiepaństwa, tępi także objawy nadgorliwości, która bardzo często bywa tylko drugą stroną postawy oportunistycznej.

/W jednym z brulionów, przy szkicu tego dialogu, notatka z ubiegłego roku: nieoczekiwana reakcja Otockiego: "Oczywiście!"/
OTOCKI /całkiem spokojnie, nawet z akcentem pewnej stanowczości/: Wybaczcie, towarzyszu Raszewski, ale zaszło pewne nieporozumienie.
RASZEWSKI: Jakie nieporozumienie? Tyle rozeznania chyba macie, żeby zdawać sobie sprawę, do kogo i co mówicie?
OTOCKI: Owszem, towarzyszu Raszewski, mam tyle rozeznania. Niestety, nie daliście mi przyjść do słowa, abym mógł wam wyjaśnić, że zadzwoniłem do was, może rzeczywiście niepotrzebnie, ale w najlepszych intencjach, i to w intencjach, pozwolę sobie z całym naciskiem stwierdzić, nie mających nic wspólnego z jakąkolkwiek oficjalnością. Orientując się bowiem w waszych przyjacielskich stosunkach z rodziną pani Panek, z jej ojcem przede wszystkim, oraz uwzględniając fakt, że znacie Monikę wiele lat, prawie od dziecka...
RASZEWSKI: Więc?
OTOCKI: To wszystko, towarzyszu Raszewski.

Sprzeczne uczucia Raszewskiego: oczywiście domyślił się aluzji Otockiego do stosunków z Moniką /skąd ten gnój wie?/ i chętnie by go z miejsca wykończył, lecz z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że rozegrawszy w ten sposób całą historię miałby w Otockim nie tyle groźnego, ile uprzykrzonego wroga, poza tym trochę mu zaimponowała zręczność, z jaką dyrektor Teatru Stołecznego odwrócił sytuację na swoją korzyść.
RASZEWSKI: No tak! Przyznaję wam rację, towarzyszu Otocki, rzeczywiście zaszło nieporozumienie, ale to trochę i wasza wina, bo trzeba było sprawę od razu jasno postawić i zacząć od tego, na czym wy skończyliście. Nie jestem Duchem Świętym, towarzyszu Otocki, żeby domyślać się waszych intencji. A poza tym... słyszycie mnie?
OTOCKI: Bardzo dobrze, towarzyszu Raszewski.
RASZEWSKI: Moim zdaniem, mówię to oczywiście prywatnie, miła Monika trochę się pozłości, to jasne, ale ponieważ mam ją za rozsądną dziewczynę, chyba jednak zrozumie, że rola lady Mackbeth jeszcze nie dla niej, nie na tym etapie, chociaż skądinąd na pewno nie jest pozbawiona zdolności.
OTOCKI: Nikt jej talentu nie odmawia, towarzyszu Raszewski.
RASZEWSKI: Zresztą, o ile sobie przypominam, coś w tym rodzaju mówiłem do was wczoraj. Ale jeżeliście się do mnie zwrócili jako do przyjaciela rodziny, to o jedno bym was prosił, towarzyszu Otocki. Dzisiaj jest ślub Moniki, wstrzymajcie się z zakomunikowaniem jej waszej decyzji do... powiedzmy, do poniedziałku. Po co psuć dziewczynie humor w tak uroczystym dniu?
OTOCKI: Jasne, towarzyszu Raszewski, sam to wziąłem pod uwagę.
RASZEWSKI: To świetnie!
I już chce w tym momencie zaprosić Otockiego do siebie na przyszły piątek /będzie to samo towarzystwo, co wczoraj/, gdy się natychmiast reflektuje, że taki pośpiech byłby z jego strony poważnym błędem, wystarczy, jeśli Otocki otrzyma podobne zaproszenie za tydzień, nawet lepiej: za dwa albo trzy tygodnie, słabych ludzi nie należy rozpieszczać.