MONIKA /nieostrożnie/: A ja?
BEATA: Dyrektor Otocki powiedział jeszcze, żeby na razie nic ci nie wspominać, ale myślałem, że żartował, może w związku z tymi plotkami, i ty jesteś we wszystkim zorientowana. Ogromnie mi przykro, ale jeśli mam być szczera, czuję pewną ulgę, naprawdę czuję się jak gdyby lepsza, bo mnie już nie zżera zazdrość, to jest okropne, okropne uczucie.
MONIKA: Wyobrażam sobie, choć muszę wyznać, że moja wyobraźnia nie za wszystkimi namiętnościami podąża dość sprawnie. Obawiam się, że z zazdrości dostałabym na egzaminie stopień najgorszy, bardzo źle.
BEATA: Szczęśliwa jesteś!
MONIKA: Możliwe. W każdym razie wyobraźni mi starcza, żeby docenić, Beatko, twoje intencje. Bardzo miło z twojej strony, że zadzwoniłaś. Mam nadzieję, że wieczorem zobaczę cię razem z Łukaszem w Jabłonnie?
BEATA: Wcześniej, będziemy przecież na ślubie.
MONIKA: To się cieszę, Beatko. A na razie wybacz, mam jeszcze strasznie dużo do roboty. Pa!
Beata po tej rozmowie trochę markotnieje i przygasa. Czuje się zawiedziona. Była prawie pewna, że Monika jak nakłuty balon pęknie z wielkim hukiem. I nie pękła. W pewnym momencie była bliska załamania, szybko się przecież pozbierała. "Twarda krowa" — myśli Beata. I gdy to stwierdza, ogarniają ją wątpliwości, czy jednak nie przesadziła odsłaniając swoje karty tak wcześnie i wbrew umowie z Otockim. Och, Beatko, Beatko! — mówi do siebie rozczesując przed lustrem długie, jasne włosy — musisz się jeszcze bardzo, bardzo wiele nauczyć... głupia dupa jesteś, Beata, nędzna cipa — mówi na głos, wysuwając dolną wargę do przodu i gdy przygląda się swemu odbiciu w lustrze przychodzi jej na myśl, że w podobny sposób powinna w pewnych momentach dolną wargę wysuwać lady Mackbeth, a równocześnie, wciąż w siebie czujnie wpatrzona, obserwuje z zainteresowaniem, jak jej okrągłe dziewczęco-naiwne oczy tracą nagle ciepły, miodowy blask, zwężają się i stają się zimne, prawie przeźroczyste, jak krucha warstewka lodu — widzisz, co narozrabiałaś? twarda krowa na pewno się nie podda potulnie, już w tej chwili zmieniła się prawdopodobnie w lwicę i ryczy, i pazury wysuwa, uważaj, Beatko, ona ma plecy, a ty co masz? kto się o ciebie upomni, kiedy lwica ryknie i dla świętego spokoju ciebie rzucą na pożarcie? Beatko, Beatko, może być z tobą niedobrze...
Więc, żeby zapobiec ewentualnym komplikacjom Beata dzwoni do Teatru Stołecznego. Otocki dopiero co przyszedł i chyba po wiadomej rannej rozmowie telefonicznej powinien być w znakomitym humorze.
OTOCKI: Jak się masz, Beatko! Co dobrego?
BEATA: Niestety, panie dyrektorze, nic dobrego. Jestem zrozpaczona, stała się rzecz okropna, naprawdę okropna.
OTOCKI: Okropna? Beatko! Pokłóciłaś się z Łukaszem?
BEATA: Och, nie! Łukasz, panie dyrektorze, jest bardzo miły i zabawny, kiedy się gniewa, ale dzisiaj nie miał czasu się kłócić, bo się śpieszył do telewizji.
OTOCKI: Więc co się stało?
BEATA: Coś bardzo nieprzyjemnego, panie dyrektorze. Okropnie mi przykro i wstyd, ale niechcący wygadałam się przed Moniką, tak się to jakoś wszystko głupio złożyło. Już po wyjściu Łukasza przypomniałem sobie, że zupełnie wyleciało mi z głowy, o której jest ślub Moniki, nie byłam pewna, czy w południe, czy o
Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 3.djvu/68
Ta strona została przepisana.