Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 3.djvu/82

Ta strona została przepisana.

chwili zatrzymuje Kubiaka widok dwóch, zresztą znajomych milicjantów, zbliżających się do ich domu. Danuta też ich dostrzega.
DANUTA /z satysfakcją w głosie/: No, nareszcie!
EDWARD: Co nareszcie?
DANUTA: Doigrał się ten zbój! Najwyższy czas.
Obaj milicjanci już weszli do środka i choć Kubiak ma przez moment nadzieję, że z powodu jakiejś błahej sprawy lokalnej, aby zasięgnąć informacji, zajdą do nich /bo Wiesiek Kwiecień, chociaż łobuz, jest bardzo ładnym i sympatycznym chłopakiem/ — słychać ich ciężkie kroki na schodach prowadzących na pierwsze piętro, do mieszkania Jaskólskiej. Edward otwiera lodówkę i z półlitrówki już bliskiej dna nalewa trzeci kieliszek. Długie milczenie. Z radia, które Kubiak wstając zapomniał wyłączyć, dobiegają dziarskie dźwięki ludowej kapeli. Słychać z góry dobijanie się do drzwi. Kubiak nie wytrzymuje nerwowo i wypróżnia półlitrówkę.
EDWARD: Mnie jego żal, słowo daję.
DANUTA: Domyślam się.
EDWARD: Gówno się domyślasz! Tobie tylko jedno w głowie.
DANUTA: Coś powiedział?
EDWARD: Nic.
DANUTA: Nic, powiadasz? Myślisz, że ja jestem ślepa kura i nic nie widzę?
EDWARD: Czego na przykład?
DANUTA: Pośmiewisko i wstyd! Jak ci te opuchnięte oczki latały, ilekroć tego drania widziałeś, jakie krygi, frygi przed nim odstawiałeś. W lustrze się przejrzyj!
EDWARD: Nawzajem.
DANUTA: Żebyś wiedział, że przeklinam siebie i tę godzinę, kiedy jak ostatnia z ostatnich idiotek zgodziłam się wyjść za ciebie za mąż. Ja siebie w lustrze widzę, ale to ty musisz na mnie patrzyć. Och, jak ja żałuję, że nie jestem ładnym chłopakiem, wtedy bym ci pokazała!
EDWARD: Danuta, zastanów się, na co te awantury? Nie jesteśmy już młodzi...
DANUTA: Przez ciebie jestem stara i do niczego, przez ciebie.
EDWARD: Ja bym chciał...
DANUTA: Już ja wiem, czego byś ty chciał. Żebym zdechła, a ty żebyś miał swobodę i w moim domu urządzał sobie męski burdel. Ja ciebie dobrze znam. Wyszkolił cię ten twój Wanert.
EDWARD: Danuta, zastanów się, to było czterdzieści lat temu.
DANUTA: Dla mnie jest teraz! Won z kuchni, nie chcę na ciebie patrzyć.
I znów Edward Kubiak chce się wycofać, lecz wstrzymują go odgłosy, jakie dochodzą z góry; silne zatrzaśnięcie drzwi i kroki schodzących na dół. Po chwili przed oknem kuchni wyłaniają się na wietrze rozpraszającym drobne płatki śniegu sylwetki obu milicjantów, prowadzących Wieśka Kwietnia z gołą głową, w kożuchu i ze skutymi rękoma. Niebawem znikają w lepkiej zawiei.
EDWARD: Ciesz się!
DANUTA: Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy.
EDWARD: Jezus Maria, kobieto! Skąd w tobie tyle złości?
DANUTA: Skąd? Siebie spytaj.