Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 3.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

już się urodził, pojęcia zatem nie ma, jak nieprzewidziane wydarzenia miały miejsce w ciągu minionych godzin.

17

O tej samej mniej więcej porze, w hotelowym barze "Bristolu", Marek Kuran, zresztą doskonale zorientowany, że do ślubu Konrada z Moniką nie doszło, namawia większe towarzystwo /dwóch zaprzyjaźnionych play-boyów, młody krytyk literacki oraz dwie dziewczyny z Akademii Sztuk Pięknych — jedna z nich, to przyrodnia siostra Andrzeja Wajsa, Krysia Formińska/ na jazdę do Jabłonny. Lekko podpici ruszają spod "Bristolu" dwoma autami.
Przy skręcie z Krakowskiego Przedmieścia w Miodową /wciąż popaduje wilgotny śnieg i jest bardzo ślisko/ pod auto, którym jedzie Marek Kuran, omal nie wpada pijany mężczyzna w średnim wieku. Kuran natychmiast z auta wyskakuje, podnosi człowieka leżącego na skraju trotuaru /również jego teczkę, typową dla ludzi podróżujących na delegacji/ i dostrzegłszy w głębi Miodowej dwóch milicjantów szybko wciąga ofiarę wypadku do wnętrza samochodu. Nie zdążymy zwiać — mówi play-boy przy kierownicy, widząc, że milicjanci przyśpieszają kroku. Refleks Marka Kurana jest błyskawiczny. Zdążył już stwierdzić, że potrąconemu mężczyźnie nic się nie stało. Więc znów wyskakuje z auta i podbiega do nadchodzących milicjantów, obaj są bardzo młodzi, najwyżej dwudziestoparoletni. Marek, uruchamiając wszystkie zasoby swego wdzięku, bez zdenerwowania opowiada o co chodzi: właśnie jadą, to znaczy on /dokładnie podaje swoje personalia/ i para jego przyjaciół /córka prezesa Radia i Telewizji/, na przyjęcie do Jabłonny. Do Jabłonny? Tak, do Jabłonny, na przyjęcie weselne córki prezesa Państwowego Instytutu Prasowego, Leopolda Panka, może panowie słyszeli? córka prezesa Panka, znana aktorka, pani Monika Panek, wyszła dzisiaj za mąż za Konrada Kellera, tak, tego sławnego aktora. Surowe twarze młodziutkich milicjantów lekko łagodnieją. Więc Kuran dalej: tymczasem wydarzyła się bardzo przykra rzecz, panowie byli świadkami, chociaż z daleka, miał z nimi jechać brat prezesa Panka, przyjechał na ślub z prowincji, zawieruszył się im gdzieś przed godziną, szukali go po mieście, musiał pewnie wstąpić do któregoś z barów na Starym Mieście, cud, że nie wpadł pod auto, niemniej on, Marek Kuran, i we własnym imieniu i w imieniu przyjaciół bardzo by był wdzięczny, gdyby któryś z panów osobiście zechciał stwierdzić, że brat prezesa Panka nie został w tym przykrym wypadku poszkodowany, wszyscy będą spokojniejsi, jeśli ktoś z zewnątrz wyda kompetentną w tym względzie opinię.
Obaj milicjanci, już zupełnie rozluźnieni i trochę nawet rozbawieni, podchodzą w towarzystwie Kurana do auta. Grzecznie salutują. Pijany mężczyzna, rozwalony na tylnym siedzeniu, mamrocze coś bez związku, łatwo przecież poznać, że poza stanem opilstwa nic mu nie jest. Wszystko w porządku! Obywatel brat prezesa nieźle sobie dogodził? Niestety, pokusy stolicy! ale jest nadzieja, że po drodze wytrzeźwieje, szybę się trochę uchyli. Tak, świeże powietrze na pewno dobrze obywatelowi bratu zrobi. Przyjemnej zatem zabawy dla państwa. Wówczas Kuran z cokolwiek nieśmiałym uśmiechem: bardzo panów przepraszamy, ale gdyby panowie nie byli związani służbą... okazuje się, że obaj właśnie służbę zakończyli. Kuran z radosną przyjaźnią: no właśnie! to świetnie się składa... gdyby panowie zechcieli z nami pojechać,