Raz burza okręt rzuciła na skały.
Wyjące wichry żagle potargały,
Ster ułamany poniosła gdzieś fala —
Lądu ni łodzi nie widać ni zdala!
Bałwan z pokładu porwał kapitana,
A majtków dzika tłuszcza zbuntowana
Na łódź jedyną wsiadłszy, na przestworza
Rozburzonego poleciała morza.
Na porzuconym, tonącym okręcie
Zostało kilku podróżnych; ci święcie
O niezawodnej przeświadczeni zgubie
To stojąc długo na statku kadłubie,
Na fal biegnących patrzyli igrzysko,
To znowu, głowy opuściwszy nisko,
Przemyśliwali o tak przykrym skonie.
Aż noc zapadła. Alić morskie tonie,
Jakby nie głodne i ofiar nie chciwe,
Zrównały nieco swych fal dziką grzywę
I choć dokoła głąb strasznie hucząca,
Ni wiatr, ni bałwan okrętu nie strąca.
Podróżni znowu nabrali nadziej.
Może ucichnie burza, gdy zadnieje?
Byle wytrzymał statek! Więc co żywo
Pracy się jęli z ochotą prawdziwą —
Strona:Jerzy Bandrowski - Bajki ucieszne.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
KTÓŻBY MÓWIŁ, JEŚLI NIE ON!
42