Tak poddać się musiałem. Tu zauważyłem,
Że me ciało najbardziej tym pchłom było miłem,
Które zmorzone głodem, całkiem wycieńczone
Przypadkiem los szczęśliwy zawiódł w moją stronę
Pchełki zjadliwe strasznie. Przeważnie z salonów
Wielkopańskich, gdzie nudą dławione bontonów
Nie mogły się nasycić krwią zimną, wodnistą
Jak się orzeł nie naje mokrą ziemną glistą.
Obieżyświaty również, schwytane w wagonie,
Były nazbyt żarłoczne i na dobrym tonie
Mało się rozumiały. Mniej już teatralne —
Te, nieźle odżywiane, miały idealne
Zachcianki i szukały miejsc czulszych, drażliwych,
Takto przy spostrzeżeniach uważnych, prawdziwych;
Łatwo zrozumieć mogłem, że i w pchlm narodzie
Tli przecież jakiś honor, że i z pchłami w zgodzie
Żyć się da. Gryzły chciwie i kąsały z głodu,
Lecz gdy do dzikiej walki nie miały powodu,
Kryły się gdzieś, znikały. Gdyś walczył, z powrotem
Wracały, choćbyś wszystkie położył pokotem,
Bo, bracie, pchły się rodzą wciąż, to trudna rada
Tej klęski nie usuniesz, jak siedmiu głów gada,
Co ciągle odrastają. I darmo dłoń szuka!
Jedną znajdziesz — dwie przyjdą. Stąd moja nauka;
Karmij pchły, ale karmij też dobrze i siebie,
A tak i razem z pchłami będzie ci jak w niebie.
Strona:Jerzy Bandrowski - Bajki ucieszne.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.
57