Raz w towarzystwie wesołem i młodem
Po dobrym i smacznym obiedzie
Wyszliśmy za miasto, orzeźwić się chłodem,
Co ciągnął od stawów mokrych i łąk.
Ja szedłem z panią jedną na przedzie.
Cicho już było. Spać się kładły ptaki,
Sennie nad wodą szumiały krzaki,
I czasem tylko spóźniony bąk
Zahuczał, lecąc nad ziemią nisko
W swoje skryte rojowisko.
Spotkaliśmy karczmę pod lasem
A że tymczasem
Panie męczyć zaczęło pragnienie,
A nigdzie czystej nie było wody
Wstąpiliśmy do gospody.
Brudne, niechlujne były proste stoły —
Wiadomo, że czystość u nas w małej cenie —
Ale orszak wesoły
Uważał na to mało
I gwarzył, pijąc piwo, mleko i co się tam dało
Dostać. W tem towarzyszka z grymasem twarzyczki
Ściąga z rączek drobniutkich białe rękawiczki.
— Tu brudno, pani! — uwagę jej robię.
— A właśnie! — mówi — Tedy myślę sobie
Strona:Jerzy Bandrowski - Bajki ucieszne.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.
RĘKAWICZKI GLACE I HONOR.
62