przedstawiającej Rosję, zawieszono jakieś ogłoszenie. Przemykały się ulicami kobiety w białych przezroczystych sukniach, z pod których przeglądały wyraźnie krągłe, ruchliwe nogi.
W tem minął Niwińskiego jakiś „pasażer“ w cylindrze, na którym po lewej stronie wyszyty był czerwono Nr. 1.
Niwiński obejrzał się, przypuszczając, że może ów dziwak wyrwał się ze szpitala warjatów, ale potem przypomniał sobie, iż wkrótce mają się odbyć wybory do rady miejskiej i że zapomocą takiego błazeńskiego strojenia ludzi zwykło się kaptować stronników. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego na ulicach wala się tyle pozdzieranych ze ścian afiszów. Podniósł jeden z nich i zaczął czytać:
— Czernosotieńcy miasta Kijowa.
Jeśli chcecie widzieć w radzie miejskiej samych byłych liżygarnków carskich, prawdziwych rabusiów i zdrajców narodu, samych złodziei-urzędników i aferzystów, samych burżujów i eksploatatorów, samych znanych maroderów i spekulantów głosujcie na listę 3, 4, 5 i 8. Bądźcież przez naród wraz z nimi przeklęci.
Niwiński uśmiechnął się i rzucił afisz.
Bezwładny i jakby wewnętrznie pusty legł Niwiński tego wieczoru na swem posłaniu na balkonie. Wzburzony różnemi myślami, jakie go zaprzątały, długo nie mógł zasnąć. Noc była burzliwa, błyskało się bardzo, grzmiało, wreszcie lunął ulewny deszcz. Wówczas Niwiński wstał i wciągnął swe łóżko napół do pokoju, ale tak, aby mimo wszystko móc patrzeć w niebo. Deszcz siekł liście, a jemu — niewiadomo dlaczego — zdawało się, iż leżąc na dnie łodzi pod
Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/126
Ta strona została przepisana.