— Rodzina Romanowych zamknięta jest w domu gubernatora tobolskiego i ani na krok z niego się nie ruszają, tem bardziej, że niema tu gdzie chodzić.
Dokąd iść, gdzie się przejść, gdzie odetchnąć świeżem powietrzem? Na to pytanie w Tobolsku trudno odpowiedzieć.
Wyszedłszy z domu gubernatora można iść tylko w jedną stronę, do poczty i to przeszedłszy przez zabłoconą ulicę po tańcujących chodnikach z mokrych jesienią, długich desek, w których szczeliny noga często się zapada. W drugą stronę, także niedaleko, można iść tylko do rynku, brudnego do niemożliwości i cuchnącego nawozem i stęchłemi rybami sąsiednich sklepów, przyczem też trzeba patrzeć więcej pod nogi niż rozkoszować się widokiem tej głównej ulicy z drewnianym brukiem, po którym czasami, obryzgując przechodniów błotem, uganiają podróżni w tarantasikach nazywanych także bandurami, a zaprzężonych w dzikie konie kirgiskie. Jedynem miejscem przechadzki jest przystań nad rzeką Irtyszem, gdzie zwykle przed przybyciem i odejściem parowców zbiera się publiczność, aby poskakać po pomostach
Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/138
Ta strona została przepisana.
Rozdział XII.
CÓRUCHNA.