Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/152

Ta strona została przepisana.
Rozdział XIII.
KRWAWA FALA.

Niwiński wkrótce przyzwyczaił się do mieszkania w hotelu. Miał wrażenie, że mieszka w jakiemś małem miasteczku. W „hallu“ i w „szwajcarskiej“ wiecznie tłoczyli się chłopcy, których czasami bywało pięciu. Dobrze trzymani w rękach przez szwajcarów, weseli, sympatyczni, wcale uprzejmi i chętni, znosili cierpliwie, kiedy się gość irytował, błaznowali z dawniej sobie znanymi. Dwuch szwajcarów w granatowych żupanach ze srebrnemi galonami dyżurowało na przemiany w „szwajcarskiej.“ Jeden był stary, siwy, z dobroduszną miną i chytrze mrugającemi oczami, drugi młody jeszcze, sztywno wyprostowany, z nadętą gębą, czarnemi oczami i czarną brodą, śmieszny w poczuciu swego dostojeństwa, przypominał Niwińskiemu jakiegoś profesora matematyki z lat szkolnych. Chłopcy, przeważnie w ciemno-czerwonych jedwabnych „rubaszkach,“ przepasani pasami rzemiennemi, rozbijali się po hotelu, oczywiście próżnując i wzajemnie wszystko na siebie zwalając. Piąty, Iwan, cały dzień spędzał w ciasnej windzie, wożąc gości na górne piętra. Ponury, zezowaty, ubrany czysto ale bez elegancji, jeżdżąc wciąż nadół i wgórę zamknięty w ciasnej skrzyni zwierciadlanej, nudził się i z przyzwyczajenia zabawiał się przyglądaniem się gościom, któ-