Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/163

Ta strona została przepisana.
Rozdział XIV.
PIERWSZE STRZAŁY.

Był mglisty, dżdżysty dzień; koniec października.
Niwiński, posępny i chmurny, siedział w wielkiej sali kawiarni hotelowej.
Właśnie pokłócił się z Ziembą.
Ponieważ z powodu znajomości języka, psychologji i stosunków z Czechami odgrywał jakby rolę łącznika między nimi a organizacjami polskiemi, obie strony zgłaszały się do niego z różnemi interesami. Otóż pewien czeski oficer werbunkowy, powołując się na zawarty niedawno układ czesko-polski, zabraniający Czechom przyjmować do swych wojsk ochotników-Polaków, prosił go o wstawiennictwo za niejakim Liszczakiem, jeńcem, byłym żołnierzem austrjackim, który po kilku latach służby w wojsku czeskiem, miał teraz być wydalony.
— Tymczasem, jako jeńca, byłego żołnierza austrjackiego, do korpusu polskiego przyjąć go nie chcą — tłumaczył Czech — i w ten sposób ten człowiek po kilku latach walki z Austrjakami i Niemcami będzie musiał teraz wracać do obozu dla jeńców między Szwabów i żywioły austrofilskie. Pomyślcie sobie, jakie to dla niego upokorzenie i jakie on tam będzie miał życie, jako były ochotnik czeski.