Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Rozumie się.
— A piwiczko?
— Chlastało się wódkę. W pierwszej dywizji urządzili ci wspaniały żywy turniej szachowy...
— A cóżeś ty sobie za kieliszki poprzyszywał znów do epoletów?
Istotnie, Ryszan naszyte miał na epoletach czerwone kielichy na czarnem.
— To idjotyczny pomysł tego kabotyna Mamontowa, który całej dywizji husyckiej dał takie odznaki...
— Ubrał was!
— On nas wogóle urządził! Pod Zborowem puścił nas w trąbę, a jak się podczas odwrotu haniebnie zachowywał... Wojsko już ani słyszeć o nim nie chce.
— Cóż druga dywizja?
— Dobra. Stoi pod Boryspolem, cztery pułki ma — praski, morawski, śląski i tatrzański... geograficzna dywizja...
— I śląski i tatrzański nawet — uśmiechnął się ironicznie Niwiński. — Zajechaliście daleko... Więc jednakże wciąż robicie wojsko?
— Im gorsze czasy tem więcej go potrzeba.
Niwiński skrzywił się gorzko.
— Hm, niema co mówić, racja zupełna.
— Nasi ludzie czują to i sami się zgłaszają. Przypomnij sobie na wiosnę, po rozbiciu Rumunji, jak się zaczęli zgłaszać. Im gorzej jest, tem więcej ich napływa, bo czują, że jeśli nie będą w kupie, przepadną...
— Bolszewizm nie grozi wam? Nie boicie się go?
— Nie. Bolszewik czy nie bolszewik, każdy Czech chce się dostać do domu i chce mieć Czechy wolne.